czwartek, 29 grudnia 2016

2017 rok: początek świata, którego nie ogarniamy?

        Perspektywa Nowego Roku, skłania powszechnie ku refleksji i planowaniu. Refleksji nad czasem minionym i planowaniu - w różnych horyzontach czasowych - przyszłości. Niezależnie od perspektyw i podejścia, czujemy intuicyjnie i chyba zasadnie, że żyjemy w czasach niezwykłych. 
W Trzecim Świecie, zwłaszcza zaś w Ameryce Łacińskiej, bardzo często przytaczana jest opowieść z pozoru frywolna, po głębszym zastanowieniu jednak zawierająca głęboką treść i wcale nie łatwe przesłanie, dotycząca relacji z cywilizacją białego człowieka. Zgodnie z treścią tej przypowieści, kiedy biały człowiek pojawiał się we wspomnianych krajach, w rękach miał Biblię, rdzenni mieszkańcy zaś byli właścicielami ziemi. Biały człowiek, deklarując pokojowe zamiary, zaapelował o wspólną modlitwę, o budowę nowej wspólnoty, opartej na nowej aksjologii. Rdzenni mieszkańcy w zaufaniu i hołdując otwartości, zamknęli oczy, oddając się medytacjom i refleksji, przyjmując nowe wartości za swoje. Kiedy otwarli oczy, z początkowym niedowierzaniem, skonstatowali brutalną prawdę: biały człowiek stał się właścicielem ziemi z jej dobrami, a rdzennym mieszkańcom pozostała Biblia.
Anegdota ta oddaje ducha relacji między współczesnym człowiekiem, a kapitałem i jego właścicielami, z tą różnicą, że rolę Biblii odgrywa we współczesnym świecie globalizacja i jej atrybuty oraz poprawność polityczna. Najpierw teoria konwergencji, a następnie mit demokracji przedstawicielskiej i powszechnego dobrobytu sprawiły, że zdominowane przez ludzi o statusie pracobiorców wielkie grupy społeczne, marząc o otwartym świecie, zwłaszcza zaś o zjednoczonej Europie, z jedną walutą, prawem swobodnego przepływu ludzi i kapitału, nieskrępowaną komunikacją, nie zauważyły że utraciły suwerenność i podmiotowość. Jako pierwsze, te anomalie zauważyły nie partie socjalistyczne i związki zawodowe, co winna być naturalne - z uwagi na ich bazę społeczną - ale partie narodowe, długo wyszydzane i wyśmiewane przez media i polityków głównego nurtu. Dopiero niedawny, światowy kryzys gospodarczy (dla wielu wcale jeszcze nie zakończony) i problem demograficzny, a w Europie dodatkowo problem z masową migracją, z krajów obcych kulturowo, obudził z letargu prawie wszystkich. W efekcie prysnął mit dobrobytu, szeroko pojętego bezpieczeństwa, ciągłego wzrostu gospodarczego i analogicznej dominacji. Podważeniu uległ dotychczasowy model życia, nie tylko w aspekcie prymatu konsumpcji, ale nade wszystko naturalnych kolei życia człowieka Zachodu: uczącego się, następnie pracującego, odkładającego na starość, w stale zyskujących na wartości jednostkach funduszy inwestycyjnych, inwestującego - korzystając z dźwigni finansowej i taniego kredytu - w stale zyskujące na wartości nieruchomości, bądź obligacje państwowe. A wszystko to w poczuciu spokoju i bezpieczeństwa, którego gwarantem było państwo. Ta nowa jakość w naszym życiu, nie jest w istocie niczym nowym, tak kończyła się belle epoque we Francji przed 1914 rokiem, tak dogorywała Europa przed II Wojną Światową. Problem polega dziś na właściwej diagnozie i implementacji skutecznego programu korygującego, bo na naprawczy jest już chyba za późno. 
Jeżeli nie optujemy za rewolucją - a moim zdaniem nie powinniśmy, z uwagi choćby na nieoszacowane koszty i niepewny kierunek oraz konsekwencje rewolucji (warto pamiętać, że ostatnia relatywnie udana, choć krwawa, to Rewolucja Francuska) - trzeba mieć wizję przyszłości względnie sprawiedliwej, choć z pewnością nie bezkonfliktowej.
Dzisiejszy powszechny lament nad restytucją radykalizmów w Europie, ze skłonnością do ostracyzmu i nowej formuły wykluczenia ich zwolenników, powinien zastąpić swoisty pozytywizm, oparty na humanistycznym szacunku, większej sprawiedliwości społecznej, eliminacji nieuzasadnionych różnic w poziomie życia, w wymiarze aksjologicznym,
Europa, świat Zachodu, potrzebuje dbałości o tożsamość i tradycje, ale zarazem ze strony depozytariuszy owej tradycji - hierarchii kościelnej wszystkich szczebli - prawdziwego zaangażowania, bez względu na własny status materialny i bez priorytetu dla prolongaty własnych przywilejów korporacyjnych, nierzadko wbrew elementarnym zasadom przyzwoitości. Kościół katolicki w Europie, a zwłaszcza w Polsce, potrzebuje nowej formuły Teologii Wyzwolenia, dostosowanej do wymogów i specyfiki Zachodu, z prymatem dla wrażliwości społecznej i losu milionów pracobiorców, z jednoczesnym samoograniczeniem i poszanowaniem praw właścicieli kapitału.   
Zmienia się też, by nie powiedzieć przeżywa model demokracji przedstawicielskiej, oparty na kluczowej roli partii politycznych. Stoi przed nami nie lada wyzwanie dotyczące bardziej efektywnej niż dotychczasowa organizacji społeczeństwa, metody kooptacji nowych członków elit politycznych, zapewnienia skutecznych rządów większości, z jednoczesnym poszanowaniem praw mniejszości.
Musimy znaleźć sposób na zagospodarowanie coraz większej liczby obiektywnie wykluczonych, na skutek postępu technologicznego, ze świadomością, że brak systemowych rozstrzygnięć w tym obszarze, jest wyzwaniem nie mniejszym niż masowa, obca kulturowa migracja do Europy.
Pozostając w amoku presji marketingu we wszystkich obszarach naszej egzystencji, musimy zarazem postawić pytanie o racjonalność ekonomiczną, o zasadność posiadania nadmiaru dóbr konsumpcyjnych.
Trzeba mieć świadomość ciągle zasadnej, choć wcale nie nieuchronnej groźby globalnego, czy regionalnego konfliktu zbrojnego, jako skutku tyle aspiracji, co obiektywnie zachodzącego procesu przebiegunowania politycznego świata.
Na wiele z tych zmian nie mamy realnego wpływu, co jednak nie usprawiedliwia bynajmniej deficytu wspólnej troski o przyszłość, a jeszcze bardziej nie uzasadnia braku wysiłku w kierunku obiektywnego zrozumienia relacji przyczynowo - skutkowych we współczesnym świecie.
Wreszcie z naszego, polskiego punktu widzenia, warto porzucić niczym nie uzasadniony polonocentryzm w percepcji świata i Europy, warto pryncypialnie odchodzić od szkodliwego romantyzmu w aksjologii oraz codziennych zachowaniach społeczno - ekonomicznych, na rzecz pozytywizmu i pragmatyzmu. Nasz marzycielsko - roszczeniowy stosunek do bliższego i dalszego otoczenia, jest nie tylko przejawem wstecznictwa, jest groźny dla strategicznych interesów Polski i każdego z nas.
O takie nowe myślenie, przepojone racjonalnością i pragmatyzmem, pozbawione żądzy rewanżu podejście apeluję w Nowym, 2017 Roku. Sugeruję także i zabiegam o wzajemną życzliwość i przyzwoitość. Choć wszyscy wiedzą, że jedynym nie monitorowanym kotłem w piekle jest polski kocioł, nie wymagający nadzoru, bo rzekomo Polacy sami pilnują, aby nikt z niego nie uciekł do lepszego świata, może warto pokonać ten stereotyp?                       

wtorek, 20 grudnia 2016

Refleksje spod bożonarodzeniowej choinki

    Nadchodzące Święta Bożego Narodzenia, będą wyjątkowymi pod wieloma względami.
   W Polsce, to czas nasilającego się konfliktu o pryncypia, wcale nie zbudowanego na osi "stare"-"nowe", a na dychotomii racjonalno/pragmatyczne - emocjonalno/rewanżystowskie. Pisząc to, nie bronię wcale Platformy Obywatelskiej, czemu dałem wyraz nie raz mówiąc, że czyściec przez który teraz przechodzimy, to skutek nade wszystko jej przewin, partykularyzmów, egoizmów i patologii. Konstatacja ta, nie upoważnia jednak obecnie rządzących do zawłaszczenia przestrzeni publicznej, pozaprawnego rewanżyzmu, wreszcie zmonopolizowania wszystkiego, w imię absurdalnych założeń ideologicznych, wynikających tyle z radykalizmu, co kompleksów. Nie bronię przy tym przywilejów służb, choć warto zarazem pamiętać, że służby specjalne istnieją od wieków w każdym państwie, a podważanie sensu ich istnienia, relatywizowanie ich działań, jest tyle nieodpowiedzialne, co niebezpieczne. Warto także pamiętać, że demokracja nie zna zasad zbiorowej odpowiedzialności, że każdy przypadek winien być rozpatrywany indywidualnie, a pełzająca, kolejna lustracja służb, to droga do ich paraliżu. Warto wreszcie mieć na uwadze, że historia Polski nie zaczęła się ani w 1980, a tym bardziej w 1989 roku. Przyjmowanie takiej percepcji w oglądzie polskiej rzeczywistości, to niebezpieczny wewnętrznie i zewnętrznie precedens. 
Także w ocenie programu polityczno - gospodarczych zmian w Polsce, warto zachować umiar, nie ulegając egzaltowanemu populizmowi. Przykład starożytnego Rzymu choćby dowodzi, że mimo iż 1/3, a nawet zdaniem niektórych 1/2 ówczesnego społeczeństwa wiodło żywot subsydiowany przez państwo, nie zapobiegło to ani upadkowi Rzymu, ani dramatycznym kolejom losu imperium. Znaczącym dla mnie deficytem życia publicznego w Polsce jest fakt, że władza nie jest zobligowana do wskazania źródeł sfinansowania swoich pomysłów, bo w bez kosztowy społecznie wymiar sztandarowych programów Dobrej Zmiany, wierzy chyba niewielu?
Mam wreszcie wrażenie, że jesteśmy w Polsce świadkami narodzin nowego kultu państwowego: kultu śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Kultu opłacanego z państwowej kasy, tyle kontrowersyjnego, co obiektywnie nieuzasadnionego. Śmierć bowiem - nawet najbardziej tragiczna - nie może być przyczynkiem do pomnikomanii i czynienia z miesięcznic tego dramatycznego wydarzenia, uroczystości z własną obrzędowością i symboliką    
    W Europie, sytuacja jest wcale nie mniej skomplikowana. Dostatnia, stabilna Europa, mimo zaklęć brukselskich elit, umiera na naszych oczach. Sadzę, że wielu Europejczyków już dawno przyswoiło sobie, że jedynie co pewne to zmiana. Znacznie groźniejsze jest zyskujące coraz szerszy społeczny poklask przekonanie, że jedynie co pewne, to niepewność. Istotą jest nie tylko spór o kształt jedności europejskiej, o model europejskiej integracji, jej kierunek, kształt i beneficjentów. Otwartość i gościnność Europy, uderzyła rykoszetem w podstawy egzystencji Europejczyków, czego koronnym przykładem Niemcy. Otwarcie granic dla imigrantów, skutkuje lawinowym wzrostem popytu na szeroko pojęte bezpieczeństwo. Kolejne zamachy, poza dramatem jednostek i rodzin, podważają zaufanie do państwa, obowiązującego porządku prawnego, uruchamiają tęsknoty za państwem autorytarnym, za rządami silnej ręki, traktowanymi coraz częściej jako panaceum na całe zło. Zmiana nastawienia i preferencji wyborczych, jest aż nadto widoczna i zaskutkuje z pewnością zmianami jakościowymi na europejskiej scenie politycznej w roku przyszłym, zwłaszcza w dwóch kluczowych krajach: Francji i Niemczech.
Dekadencja Europy nie wyczerpuje jednak problemów współczesnego świata. Niepewność co do kształtu polityki nowej administracji amerykańskiej, konfrontacyjna polityka Rosji, chińskie pytania i wyzwania, ofensywa islamskiego radykalizmu, rosnące nierówności społeczne i ocean biedy oraz głodu, dramatyczne wyzwania ekologiczne, dopełniają obszar frustracji. 
Nie sposób znaleźć uniwersalnego panaceum na ryczącą rzeczywistość, bo jej jakościowa zmiana wymaga consensusu i determinizmu - wartości, których deficyt w skonfliktowanym współczesnym świecie jest szczególnie zauważalny, Jakie jest zatem przysłowiowe opium uśmierzające ból bezradności?  
Święta Bożego Narodzenia mają wymiar cywilizacyjny, a nie tylko religijny, są dzisiaj moim zdaniem mniej wyznaniem wiary, co manifestacją wierności tradycji hellenistyczno - rzymskiej, europejskiej aksjologii. Skoro tak, dbajmy o rodzinne spotkania świąteczne, ich atmosferę i symbolikę. Nie dajmy się prowokować i manipulować. Uważnie słuchajmy zarówno polityków, jak i duchownych, poddając ich argumentację rzetelnej, merytorycznej analizie.
W biznesie powszechne jest przekonanie, że nie ma firm bez problemów, są za to firmy bez przyszłości, których jako pracobiorcy i zarządzający należy unikać. Może warto to podejście zaimplementować w życiu społecznym? Problemów nie da się uniknąć, trzeba je rozwiązywać, mniej lub bardziej udolnie i skutecznie. Zdecydowanie warto jednak rekomendować odchodzenie od zachowań bez przyszłości, z negatywną konotacją, którymi są zwłaszcza: brak otwartości i tolerancji, szeroko pojęty egoizm, rewanżyzm, radykalizm wszystkich opcji.

      

poniedziałek, 28 listopada 2016

Prawybory we Francji - mega problemy w Europie

Rozstrzygnięta wczoraj we Francji, druga tura prawyborów prezydenckich na prawicy, w której Francois Fillon, zdecydowanie wygrał z Alain'em Juppe, będzie miała istotne znaczenie nie tylko dla Francji, ale i dla Europy.
Po pierwsze, wszystkie sondaże zdecydowanie potwierdzają, że przyszłoroczne wybory prezydenckie we Francji, nie będą tradycyjną dotąd dla V Republiki batalią między lewicą, a prawicą. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, będzie to w drugiej turze tychże wyborów pojedynek tradycyjnej prawicy, z prawicą narodową. W konsekwencji, francuska lewica z pewnością zmierzy się z determinizmem poparcia w drugiej turze właśnie Francois'a Fillon'a, celem niedopuszczenia do sprawowania władzy przez Marinę Le Pen z Frontu Narodowego.
Po drugie, trend który pojawił się w tegorocznych wyborach prezydenckich w USA i zwycięstwo D. Trumpa, wcale nie przekreśla - nawet w warunkach nadzwyczajnej mobilizacji elektoratu - scenariusza, w którym urząd prezydencki we Francji, przypadnie mimo wszystko przywódczyni Frontu Narodowego. 
Z europejskiej, w tym także z polskiej perspektywy, wczorajsze zwycięstwo F. Fillon'a, niesie za sobą poważne konsekwencje i wyzwania.
F. Fillon - konserwatysta i liberał, a nade wszystko pragmatyk, wzorujący się na Margaret Thatcher - jest zwolennikiem nie tylko poprawnych stosunków z Rosją, jest jednoznacznym zwolennikiem uznania aneksji Krymu przez Rosję. To poważne wyzwanie dla aktualnej aksjologii Wspólnoty Europejskiej. Jeżeli nowe tendencje w polityce francuskiej, zostaną wzmocnione dodatkowo przez werdykt wyborczy w Niemczech, to rychło może się okazać, że pryncypialna anty rosyjskość, preferowana przez polski rząd, może stać się dysfunkcjonalna i po prostu passe.
Fillon to także otwarty i jednoznaczny zwolennik odwrotu od tradycyjnych wartości dla francuskiej lewicy: obniżania wymiaru tygodnia pracy, sprzeciwu wobec wydłużania wieku emerytalnego, a szerzej apologetyki syndykalizmu. Jeżeli mimo to uda mu się pozyskać poparcie większości i wygrać wybory, będzie to wyraźny, jednoznaczny sygnał, że doktryna francuskich socjalistów straciła swój społeczny powab. Będzie to także nie lada wyzwania dla populistycznej prawicy w Europie, a zatem i PiS, która lansuje diametralnie odmienny punkt widzenia.
Prezydentura F. Fillon'a - zresztą analogicznie jak potencjalnie Marine Le Pen - oznacza z wysokim prawdopodobieństwem zmianę struktury i kierunku rozwoju jedności europejskiej. Na skutek zasadniczych różnic aksjologicznych między "Starą", a "Nową" Europą, spodziewanego wyjścia Wlk. Brytanii ze struktur U.E, przesądzona być się wydaje reforma kształtu Wspólnoty Europejskiej, powstanie Europy "dwóch prędkości", odejście od subsydiowania rozwoju biedniejszych krajów członkowskich, rozumianego jako eksport miejsc pracy i dobrobytu, w imię coraz otwarcie kontestowanej na Zachodzie zasady solidarności. To kolejne wyzwanie dla Polski o wręcz egzystencjalnym charakterze, wobec którego polskie władze zdają się być merytorycznie i praktycznie nie przygotowane, tkwiąc na straconej pozycji. 
W ocenie aktualnej rzeczywistości politycznej we Francji i wynikających z niej wniosków, można próbować bagatelizować sytuację, czego najlepszym dowodem odwoływanie się do słów Emila Ciorana (1911 - 1995) - Rumuna z urodzenia, a Francuza z wyboru, który w swojej książce "O Francji" (wyd. polskie Wyd. Aletheia. 2016) napisał: "[...] Francuzi wolą celnie ujętą nieprawdę, od prawdy źle sformułowanej [...]". Marne to jednak pocieszenie, zwłaszcza dla nie Francuzów. Europa wkracza w wielowymiarowy czas poszukiwań i eksperymentów.
W sensie politycznym, lewica walczy o przetrwanie, czego nie zapewnią jedynie kosmetyczne zmiany. Czas klasycznej lewicy i jej atrybutów, właśnie się kończy, konieczne są zasadnicze zmiany doktrynalne, uwzględniające rewolucyjne, epokowe zmiany socjologiczne oraz znalezienie satysfakcjonującej społecznie odpowiedzi na kluczowe wyzwania rozwojowe. Zarazem jednak wcale nie jest przesądzony triumf nacjonalizmów, które z jednej strony stają przed szansą przejęcia władzy, z drugiej zaś - odrzucając wyborczą demagogię - są świadome uwarunkowań i ograniczeń, grzesząc niejednokrotnie, niejako przy okazji, pychą i całkowitym zerwaniem z realiami, w imię absurdalnych założeń ideologicznych.
Szampan jest bez wątpienia atrybutem francuskim, ale jedynym miejscem gdzie z powodów politycznych można się nim dziś swobodnie delektować, konstatując przychylność losu, jest Rosja i Kreml. Dla Rosji, wczorajszy wynik prawyborów we Francji, to prawdziwy dar niebios i chichot historii, wpisujący się w trwały trend, po zdaje się korzystnym - z punktu widzenia rosyjskich interesów - werdykcie w wyborach prezydenckich w USA.
A my w Polsce? Dalej wierzmy w mesjanizm i polonocentryzm, dalej preferujmy mistycyzm, dalej ulegajmy narodowej fascynacji, prolongujmy roszczeniową postawę w Europie, marginalizujmy relacje z kluczowymi sąsiadami i sojusznikami europejskimi. Czas prawdziwej próby i egzaminu narodowego, jest już coraz bliższy. Otwartą pozostaje tylko kwestia czy będzie komu wystawić rachunek za obecną, wszechobecną, powalającą arogancję.

  

  

środa, 12 października 2016

Dlaczego znowu nie lubimy Francji?

     Jednym z polskich paradoksów jest niewątpliwie fakt, że z jednej strony - jako społeczeństwo - deklarujemy in gremio i nie kryjemy fascynacji oraz zauroczenia Francją, z drugiej zaś - polskie elity rządzące - mają problem z relacjami z krajem galijskiego koguta, zachowując się jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, by nie używać bardziej dosadnych określeń. Co gorsza, to swoiste faux pas, ma względnie trwały charakter, niezależnie od opcji formacji politycznych sprawujących władzę w Polsce. Tytułem przykładu, by poprzestać jedynie na najnowszej historii, różniliśmy się w ocenie konfliktu palestyńsko - izraelskiego, z oczywistych powodów w percepcji stanu wojennego w Polsce, konfliktu w Iraku (że przypomnę słynną naszą wpadkę ze znalezionymi rakietami francuskimi), Afganistanie, różnimy się w podejściu do kwestii aborcji, imigracji, polityki państwo - kościół.
Od strony francuskiej oczekujemy blankietowego wsparcia w sprawie kryzysu w stosunkach z Rosją, zrozumienia w kwestii uznania naszej uprzywilejowanej roli jako beneficjenta wsparcia E.U w naszym rozwoju i eliminacji zapóźnień strukturalnych. Zarazem jednak manifestujemy otwarcie naszą niezależność i niczym nie uzasadnione aspiracje mocarstwowe, przynajmniej w skali europejskiej, które chcemy realizować w opozycji, lub wbrew interesom Francji i Zjednoczonej Europy. Ostatni zgrzyt w sprawie kontraktu na śmigłowce Caracal jest potwierdzeniem, że mamy problem w definiowaniu naszych celów strategicznych, w percepcji światowego i europejskiego ładu, w realizacji starego i zasadnego powiedzenia: starych przyjaciół szanuj, nowych zdobywaj.
Sporo ryzykujemy.
Po pierwsze - i najmniej dolegliwe - narażamy na szwank naszą reputację, stając się partnerem nieprzewidywalnym, a to już krok od statusu partnera niegodnego zaufania. W kontekście naszych szumnie afirmowanych przez rządy Dobrej Zmiany aspiracji do statusu niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, zapominanie o światowej roli Francji - także jako stałego członka Rady Bezpieczeństwa z prawem veta - kraju tradycyjnie cieszącego się niezależnością i  życzliwością sporej części świata, zadrażnianie relacji z Francją, to brak instynktu samozachowawczego.
Po drugie, Francja akceptowała i póki co akceptuje wsparcie strukturalne dla Polski mimo świadomości, że buduje de facto w co najmniej sektorze rolno -spożywczym konkurenta, wiedząc, że wsparcie dla Polski, oznacza nader często eksport francuskich miejsc pracy do Polski, jest elementem prolongaty wielowymiarowego kryzysu w samej Francji.
Po trzecie - i chyba najważniejsze, a z punktu  widzenia strategicznych interesów Polski najgroźniejsze - hasło konieczności rewizji zasad funkcjonowania Wspólnoty Europejskiej, staje się we Francji priorytetem już nie tylko prawicy narodowej i Marine Le Pen, ale i tradycyjnej prawicy, której faworyt w najbliższych wyborach prezydenckich, a w konsekwencji najbardziej prawdopodobny przyszły Prezydent V Republiki - Alain Juppe, zapowiada publicznie konieczność ustalenia nowych granic europejskich i redefinicji zasad funkcjonowania Zjednoczonej Europy. Jeżeli dodamy do tego negatywne dla nas skutki wyjścia Wlk, Brytanii ze Wspólnoty, w wymiarze budżetowym: wielce prawdopodobnej konieczności rewizji budżetu Unii za dwa lata i spodziewanych cięć w funduszach strukturalnych, które dotkną Polskę najbardziej, konfliktowanie się z Francją - jednym z filarów Wspólnoty, utrata jej zaufania i przychylności, może okazać się brzemienne w skutkach.
Spór o Caracale, w wymiarze finansowym, to spór o 13,4 mld zł. Brak poparcia Francji, a minimum jej życzliwej neutralności, przy potencjalnej rewizji unijnego budżetu, będzie kosztował nas znacznie więcej. Czy warto? 
         

wtorek, 26 lipca 2016

Mord we francuskim Kościele - czyżby wracały upiory Wandei?

Dzisiejszy mord w normandzkim Saint - Etienne - du - Rouvay, którego ofiarą padł 84 letni ksiądz odprowadzający Mszę Św., staruszek, któremu islamski bandyta po prostu poderżnął nożem gardło, jest znacznie czymś więcej niż bestialstwem ekstremistów islamskich.
Po pierwsze, jest złamaniem niepisanej zasady, że nie atakuje się miejsc kultu, co jest tyle odrażające, co niepokojące w świetle następstw i preferowanych metod walki przez wrogów naszej cywilizacji. Morderstwo księdza w czasie obrzędów liturgicznych, jest drwieniem z kultury Zachodu, jest wyzwaniem i prowokowaniem, które musi budzić pryncypialny sprzeciw wszystkich Europejczyków, nawet niewierzących.
Po drugie, jest kulturowym bestialstwem nie przystającym do obyczajów i realiów Zachodu, jest upodleniem idei człowieczeństwa, stanowi regres aksjologiczny Zachodu.
Po trzecie, jest symbolicznym wyzwaniem dla dekadenckiej, konsumpcyjnej, pogrążonej w kryzysie i coraz większym chaosie Europie, cierpiącej na deficyt wspólnej aksjologii i skutecznego przywództwa. Jest wyzwaniem, które nie może pozostać bez odpowiedzi.
Po czwarte, jest moim zdaniem mistyczno - symbolicznym krzykiem o przebudzenie, o podjęcie działań korygujących. Miejscem mordu jest mająca na dziś status kraju misyjnego, zwana najstarszą córką Kościoła Francja ( choć niezasadnie - starsza jest Armenia, o czym już kiedyś pisałem na tym blogu). Francja - Ojczyzna Wielkiej Rewolucji, wielu prądów ideowych i kulturowych, a zarazem kraj pierwszego, nowożytnego ludobójstwa na wiernej Kościołowi Wandei. Być może to spokojne dotąd normandzkie miasteczko, ma stać się przyczynkiem do obudzenia sumień Europejczyków? Może jest istotnym przesłaniem, że kontynuacja bezczynności wobec radykalizmu islamskiego skończyć może się tragicznie, że koszty społeczne mogą zwielokrotniać ofiarę mieszkańców Wandei, poniesioną w imię obrony i prolongaty tradycyjnej aksjologii?
Po piąte, mając na względzie fakt, że - wychodząc na przeciw zasadnym wyzwaniom do tolerancji i równouprawnienia religii, ekumenizmu, z zamiarem budowania pomostów między wyznawcami różnych wyznań, gmina w której dokonano zbrodni przekazała teren pod budowę meczetu - co i tak nie uchroniło miejscowych chrześcijan od bestialstwa radykałów islamskich, należy poważnie rozważyć, czy tak rozumiana tolerancja nie jest formą kapitulacji, a w konsekwencji, czy należy prolongować takie podejście. Czy zasadnym jest w Europie tolerowanie budowania meczetów, stających się nie tylko źródłem propagandy obcych nam wartości, ale i moderowania i potęgowania nienawiści do Europejczyków?     
Składając hołd francuskim ofiarom, łącząc się w żałobie z Francuzami, przyłączam się do tych, którzy wbrew zasadom uwielbianej i preferowanej w Europie poprawności politycznej, od dawna jasno artykułują swoje preferencje: dosyć dla agresji obcej nam cywilizacji, przyjmującej odbiegającą zasadniczo od kanonu demokracji postać barbarzyństwa. Czas położyć kres de facto pobłażliwości dla zachowań ekstremistów islamskich, nadużywających europejskiej gościnności i instytucji demokracji. Czas na mieszczące się w granicach państwa prawa działania, z deportacjami włącznie. Prawo do życia w socjalnej Europie, wśród nas jest przywilejem, nasza gościnność jest naszym prawem, nie obowiązkiem. Kto nie chce szanować naszej tradycji i aksjologii, nie widzi zasadności partycypacji w kosztach utrzymania naszych instytucji i warunków egzystencji, nie musi żyć wśród nas. Kto nadużywa naszej gościnności, może i powinien być stanowczo poproszony o wyjazd. Kto atakuje nasze kanony i instytucje, kto oczekuje wyłącznie praw i poszanowania odrębności, bez społecznej akceptacji dla wspólnoty Europejczyków, kto zagraża bezpieczeństwu nas i przyszłości naszych dzieci, może i powinien być - z poszanowaniem praw człowieka i procedur demokratycznych - deportowany do kraju swego pochodzenia.  
Inna postawa wobec zagrożeń islamskiego fundamentalizmu w Europie, nie jest jedynie zaniechaniem i formułą defetyzmu, jest śmiertelnym, strategicznym zagrożeniem dla naszej przyszłości. Nasi wrogowie nie pozostawiają nam wyboru. Nasza bezczynność i pobłażliwość, nasza tolerancja, traktowana jest przez nich jako przejaw słabości, interpretowana jako postawa strachu i zachęta do dalszych agresywnych działań. Na takie zachowanie nie może być naszego przyzwolenia.         

Niezależny? Od kogo i do kiedy?

      Francuskie Zgromadzenie Narodowe, staje się areną nowego, nie notowanego dotąd w tej skali zjawiska: liczby posłów niezależnych. Niższa izba francuskiego parlamentu, liczy dziś już 25-ciu deputowanych o takim statusie, co - biorąc pod uwagę liczebność całego Zgromadzenia (577 członków) - stanowi ponad 4% wszystkich posłów.
Analogiczne zjawisko - choć w nieco mniejszej skali - zauważalne jest także w polskim Sejmie (póki co 6-ciu posłów niezależnych na 460 parlamentarzystów, tj. 1,3% wszystkich deputowanych).
Status "poseł niezrzeszony", zarówno w Polsce, jak i we Francji, jest nad wyraz pojemny, będąc odzwierciedleniem szerokiego spectrum przyczyn, obejmując swoim zasięgiem wszystkie tradycyjne opcje polityczne: od prawicy narodowej, po skrajną lewicę. Jest dowodem nie tylko tarć wewnętrznych w łonie ugrupowań partyjnych, instytucjonalnej niewydolności systemu politycznego, ale nade wszystko niskiej skuteczności elit politycznej i analogicznej zdolności do realizacji akceptowanych przez elektorat w procesie wyborczym obietnic. Poza mniej lub bardziej zasadną i społecznie akceptowaną zmianą preferencji politycznych piastujących mandaty parlamentarne, jest także przyczynkiem do podważania zaufania do samej demokracji.
Z drugiej strony, kształt i wymogi ordynacji wyborczych powodują oraz determinują prosty fakt: trudno być politykiem w rozwiniętych, a tym bardziej stabilnych politycznie demokracjach, poza strukturami partyjnymi, co w powiązaniu z kosztami uprawiania polityki zdeterminowanej przez klasyczne procesy marketingowe, stanowi istotną barierę i cezurę wejścia do polityki. W konsekwencji, zasadne jest pytanie, czy status "posła niezależnego", nie jest faktycznym nadużyciem, czy przypadkiem osoba uzyskująca mandat z partyjnej listy, ma prawo do wypowiedzenia posłuszeństwa partii, która ją nominowała, czy wreszcie odejście z klubu parlamentarnego partii nominującej/frakcji parlamentarnej, nie powinno oznaczać z automatu obligatoryjnej konieczności rezygnacji z mandatu, zwłaszcza w systemach nie jednomandatowych. Skoro w procedowaniu parlamentarnym obowiązuje absolut dyscypliny partyjnej, czy jej naruszanie nie powinno zwyczajowo oznaczać konieczności rezygnacji z mandatu? Jeżeli przyjąć obowiązującą wykładnię, że z momentem zaprzysiężenia, parlamentarzysta staje się depozytariuszem nieokreślonej woli narodu, a nie wyborców swojego okręgu wyborczego i nie jest związany z nimi formułą kontraktu wyborczego, czy może jednocześnie zachowywać suwerenność w zakresie decyzji dotyczących swojego statusu i przynależności partyjnej?
Osobiście uważam, że zarówno we francuskim, jak i polskim systemie politycznym, w odniesieniu do niższych izb parlamentu, niezależność parlamentarzysty jest sprawą iluzoryczną i mocno naciąganą, stanowiąc raczej koncepcję marketingową, niż realny byt polityczny. Poza pytaniem o polityczną odpowiedzialność, która - z wyboru partii politycznych - sprowadzona jest de facto wyłącznie do potencjalnej weryfikacji negatywnej w toku kolejnych wyborów, pozostają kwestie tak istotne jak: możliwość skutecznego wykonywania mandatu posła poza parlamentarną frakcją partyjną, pozostających w dyspozycji "niezależnych" zasobów i infrastruktury do efektywnej pracy parlamentarnej. Status posła niezależnego jest prawie zawsze efemerydą, której kres wyznaczają następne elekcje. Ich nieuchronność stymuluje wzajemne procesy miłosierdzia i pojednania, między partiami i parlamentarzystami, zwłaszcza o dużej wartości marketingowej, którą nie zawsze należy utożsamiać z analogiczną merytoryczną, bądź - jako alternatywa - charakterystyczna polityka transferów politycznych, sprowadzająca się do czasami egzotycznych zmian barw politycznych przez posłów. Prolongata kariery parlamentarnej jest determinizmem zawodowych polityków, którzy - także z powodów egzystencjalnych - nie mogą sobie pozwolić na bycie poza polityką, bez uszczerbku dla swojej pozycji społecznej, statusu i poziomu życia. W konsekwencji cierpi demokracja i jej beneficjenci, czyli my wszyscy: obywatele i podatnicy.            
  



      

sobota, 25 czerwca 2016

Brytyjski brexit, polskie seppuku

   Szeroko komentowane wyniki brytyjskiego referendum w sprawie dalszej przynależności Zjednoczonego Królestwa do Wspólnoty Europejskiej, będącego wydarzeniem poważnym, o istotnych potencjalnie konsekwencjach, ale zarazem przewidywalnym, bo od dawna zapowiadanym, jest tyle zasadne, co nachalnie jednostronne.
Obywatele Wielkiej Brytanii - tradycyjnie czuli na punkcie swojej suwerenności i szeroko pojętej odrębności, od dawna przywiązani do własnej waluty - Funta brytyjskiego, którego nie zamierzali porzucić na rzecz wspólnej waluty - dali wyraz temu, co preferuje wielu Europejczyków.
Brexit nie jest jednak z pewnością końcem świata, wydarzeniem epokowym, jest co najwyższej istotną cezurą w najnowszych dziejach Europy. Potwierdza wyraźnie i jednoznacznie że:

1. Forsowany model jedności europejskiej, nie znajdujący od dawna consensusu, jest dziś coraz powszechniej kontestowany społecznie;
2. Historia Europy, to historia państw i narodów, szerokie spectrum zróżnicowania rozwoju społeczno - politycznego, ekonomicznego i aksjologii, a w konsekwencji, na obecnym etapie rozwoju historycznego, niemożliwa jest na Starym Kontynencie budowa zrębów jedolitej panstwowości;
3. Źródeł porażki projektu jedności europejskiej w obecnym kształcie, należy szukać także w egoiźmie elit politycznych, synekurach brukselskich, wolnych od obciążeń podatkowych i rozpasaniu biurokracji brukselskiej, której dążenie do centralizacji i regulacji wszystkiego (vide krzywizna banana i definicja warzyw oraz owoców), nie racjonalne, dysfunkcjonalne i po prostu głupie, spotyka się z coraz szerszym frontem społecznej odmowy i obstrukcji;
4.  Porażka idei jedności europejskiej, to także efekt priorytetu przyznanego neoliberalizmowi i globalizacji. Wielu obywateli "Starej Unii" nie rozumie i nie akceptuje sytuacji, w której chronicznemu kryzysowi ekonomicznemu w ich krajach, towarzyszy jednocześnie realizowana w imię solidarności, szeroka polityka subsydiowania rozwoju nowych krajów członkowskich, sprowadzająca się w efekcie końcowym do eksportu miejsc pracy i spadku poziomu życia, w krajach donatorów wspomnianej pomocy;
5. Jedyną formą budowy jedności europejskiej na dziś, to powrót do gaullistowskiej idei "Europy Ojczyzn": konfederacji suwerennych państw, powiązanych wspólną aksjologią, polityką obronną, na bazie daleko posuniętej integracji ekonomicznej, z poszanowaniem zarazem idei państwa narodowego;
6. Decyzja obywateli Wlk. Brytanii, oznacza jednocześnie powrót do korzeni, do prymatu niemiecko - francuskiego tandemu w Europie, który - wraz ze strategicznym, wielopłaszczyznowym sojuszem z USA - leżał u podstaw europejskiego cudu gospodarczego po II Wojnie Światowej. Tym większa odpowiedzialność Niemców i Francuzów, za wyprowadzenie Europy z jej obecnej zapaści; 
7. Dezintegracja Europy traktatów i unifikacji, od dawna tliła się coraz większym płomieniem, detonatorem okazała się jednak niezrozumiała i w istocie nieodpowiedzialna polityka Niemiec, w kwestii najnowszej imigracji. Szerokie otwarcie granic Europy dla obcej kulturowo imigracji, kosztownej społecznie i ekonomicznie, a równocześnie stanowiącej niejednokrotnie źródło śmiertelnego zagrożenia terroryzmem, to kropla, która przelała czarę goryczy nie tylko eurosceptyków, ale i przeciętnych, nie zaangażowanych dotąd politycznie Europejczyków.

Osobiście nie uważam za zasadne dramatyzowanie nad Brexitem. Nawet zapowiadany rozpad Zjednoczonego Królestwa, nie będzie końcem świata, przywołując choćby dzieje Imperium Rzymskiego, Otomańskiego, a nawet ZSRR, czy Monarchii Austro - Wegierskiej. Więcej, uważam nawet, że decyzja ta może znaleźć rychło naśladowców w Europie. Dziś kluczowa rola przypada politycznym elitom Europy. Jeżeli rozumieją istotę zachodzących zjawisk i nie deprecjonują wagi wyzwań, muszą natychmiast wdrożyć istotne działania korygujące: słuchać preferencji Europejczyków, zerwać z biurokratyzowaniem i ujednolicaniem wszystkiego. Z pewnością konieczne jest jednoczesne, gruntowne zredyfiniowanie priorytetów.
W całym zamieszaniu szokuje mnie zachowanie polskich władz. Nie rozstrząsając zasadności poglądu, że istotną rolę w demontażu Jedności Europejskiej odegrały nowe kraje Unii, w tym zwłaszcza Polska, nie wypada, aby właśnie Polska - będąca w istocie głównym beneficjentem polityki jedności, solidarności i wyrównywania szans, dryfowała na pozycje eurosceptyczne. To przejaw rażącej nieodpowiedzialności i niewdzięczności. Nie wypada też - z analogicznych powodów - aby kraj nie posiadający także wspólnej waluty - aspirował do roli moderatora najważniejszych procesów europejskich. Będące naszą narodową przywarą przekonanie o naszej kluczowej roli w świecie, wynikające ze szkodliwego romantyzmu i jego pochodnej: mesjanizmu oraz ortodoksyjnego katolicyzmu, znowu prowadzi nas - drogą całkowitego rozbratu z rzeczywistością - na manowce, narażając przy okazji na śmieszność. Wyzwania polskich rządzących do rewizji traktatów, do zmiany podstaw funkcjonowania Unii, brzmią tyle dziecinnie, co nieodpowiedzialnie i samobójczo. Ciekawe jakie stanowisko zajmą polskie władze, jeżeli pojawi się na przykład na porządku dziennym kwestia rewizji zasad finansowania Wspólnoty, skutkiem czego utracimy - przyznane w innych okolicznościach - wsparcie rozwojowe? Co zrobimy, jeżeli wymogiem pełnoprawnego uczestnictwa w nowej formule jedności Europy, będzie przyjęcie wspólnej waluty, względnie zasadnicza rewizja dotychczasowej wspólnej polityki rolnej? Co zrobimy - mając na względzie, że nasz aktualny status gospodarczy, nie wynika bynajmniej z innowacyjności gospodarki, a nade wszystko z przewagi kosztowej, której kluczowym czynnikiem jest polityka niskich płac, jako żródła przewagi konkurencyjnej - gdy Wspólnota ujednolici warunki gospodarowania (jednolity system podatkowy, jednolita minimalna płaca), likwidując arbitralnie polskie przewagi?
Wielka Brytania opuszczając Unię zachowuje swój potencjał: światową walutę, status mocarstwa we wszystkich wymiarach, globalne wpływy, uprzywilejowane relacje z USA. Aspiracje mocarstwowe Polski - dodajmy od razu groteskowe - jeżeli będą kontynuowane w tej formie, tak komunikowane europejskiej opinii publicznej, skończą się fatalnie. 
Zaangażowanie Polski w porządkowanie europejskiego domu jest potrzebne i racjonalne, przystoi także - po wyjściu Wlk. Brytanii - piątej gospodarce Wspólnoty. Myśląc kategoriami dobra wspólnego, a zarazem dbając o dobrze pojęty interes narodowy, nie narażajmy się na śmieszność. Realna ocena sytuacji - przywołując przykład orkiestry symfonicznej - z pewnością daje nam miejsce  wśród wirtuozów, nie aspirujmy jednak do roli dyrygenta, ani pierwszych skrzypiec.                 


niedziela, 19 czerwca 2016

Widma krążące nad Europą, czyli przyszłość naszych dzieci i wnuków

          Powszechna apologetyka i bezkrytyczny aplauz społeczeństwa informatycznego, będące konsekwencją potwierdzenia zasadności istnienia koncepcji tofflerowskiej "Trzeciej fali" (przypomnijmy: pierwsza fala, to rewolucja agrarna, druga: rewolucja przemysłowa, trzecia, nam współczesna: rewolucja informacyjna) - czego jesteśmy obecnie czynnymi świadkami - to coś znacznie więcej niż zachwyt nad prymatem internetu w życiu społecznym. Nowoczesne technologie komunikacji, są tyle narzędziem szeroko pojętej optymalizacji, co nowej formuły społecznego zniewolenia oraz burzenia dotychczasowego ładu społecznego, dodajmy burzenia nie zawsze zasadnego i pożądanego. 
Nie jestem w żadnej mierze zwolennikiem nowego ruchu neoluddystów, którzy kontestują zdobycze współczesnej nauki i techniki, ale stopień naszego uzależnienia od cywilizacji informatycznej, musi co najmniej budzić nasz, wspólny niepokój, powinien skłaniać do szeroko pojętej refleksji i gorączkowego poszukiwania antidotum.
Dzięki zdobyczom techniki, można dziś monitorować wszystko i wszystkich, przenoszenie realnej ekonomii do internetu jest z pewnością zabiegiem nieuchronnym, ale czy uniwersalnym, a nade wszystko potrzebnym i wartościowym?
Na dziś prawie wszystko możemy już kupić i załatwić w internecie, przedsiębiorstwa oparte na nowej technologii rosną w siłę, a ich wyceny skłaniają wielu do polityki naśladowania. Powstaje jednak zasadnicze pytanie: jak już wszystko przeniesiemy do internetu, co będą robić setki milionów ludzi w najbardziej uprzemysłowionych krajach świata, o najwyższym poziomie zamożności (o miliardach w krajach Trzeciego Świata nie wspominam, bo dla tych globalizacja - za sprawą między innymi teorii konwergencji - dedykuje długą, obliczoną na generacje, drogę unifikacji: od peryferyzacji, przez cedowanie "brudnej ekonomii", status zaplecza surowcowego i wytwórcy komponentów, lidera kosztowego, konsumenta/importera wysokich technologii i kapitału, po nowe, wcale nie równoprawne miejsce w międzynarodowym podziale pracy).
Jeszcze do niedawna obowiązywała doktryna, w myśl której wszystkich pracobiorców wchłoną usługi. Z pewnością usługi będą się rozwijać, zwłaszcza w odniesieniu do szeroko pojętej geriatrii i opieki nad młodym pokoleniem. Problem w tym, że już dziś widać, że usługi na wchłoną całej nadwyżki siły robocznej, a nade wszystko, że spadająca siła nabywcza pracobiorców, na skutek prymatu polityki niskich płac (której medialnym uzasadnieniem jest dążenie do wzrostu konkurencyjności gospodarek Starego Świata) spowoduje, że atrakcyjność pracy w sektorze usług i zdolność tego sektora do generowania wartości dodanej będzie spadać. Jak długo żyć będzie pokolenie emerytów z pogranicza drugiej i trzeciej fali, z ich dochodem rozporządzalnym, istnieć będzie jednostkowa (rodzinna) i społeczna poduszka, mechanizm korygujący. Naturalne zejście ze sceny pokolenia dzisiejszych 50/60 latków, ostatecznie zamknie erę względnego dostatku dla współczesnych zamożnych społeczeństw. Kolejne pokolenia, z pewnością nie tylko zauważą zasadnicze nierówności społeczne, ale zmuszone zostaną z motywów nie tylko ambicjonalnych (poziom zycia), ale nade wszystko egzystencjalnych, do przeprowadzenia rewizji społecznego status quo.
Nie wiem kto będzie siła sprawczą tej rewizji, czy prekariat Guy Standinga, czy nastąpi renesans Teologii Wyzwolenia, a może prym zaczną wieść zwolennicy Austriackiej Szkoły Ekonomii, utożsamiani na dziś zwłaszcza z Hiszpanem Jesusem Huerta de Soto Ballester'em, być może wreszcie dojdą do głosu zwolennicy zdyskredytowanego przez realny socjalizm i komunizm marksizmu? Jedno jest pewne: bankructwo neoliberalizmu, którego jesteśmy świadkami i jego koszty społeczne, wszechwładza globalizacji, presja radykalnego islamu (wspomagana póki co na szczęście incydentalnie katolibanem - czego przykładem choćby Polska), coraz bardziej donośne, narodowe resentymenty, zwłaszcza w Europie, a z drugiej strony naturalna chęć do zachowania poziomu życia w społeczeństwach cywilizacji Zachodu, uruchomią nieuchronnie, mniej lub bardziej pokojowe ruchy rewindykacyjne, optujące za zasadniczymi zmianami jakościowymi, w organizacji życia społeczeństw.
Na przełomie 2047/2048 roku, przypadnie okrągła, dwusetletnia rocznica opublikowania dzieła dwóch Niemców, którzy w oparciu o naukową analizę, chcieli zmieniać świat: "Manifestu Komunistycznego" Karola Marka i Fryderyka Engelsa. Można pryncypialnie nie podzielać ich analiz i rekomendacji, można zohydzać ich dorobek, ale nawiązując do pierwszego zdania przywołanego Manifestu "[...] Widmo krąży po Europie - widmo komunizmu [...], warto zastanowić się nad przyszłością naszych dzieci i wnuków, przez perspektywę nieuchronności zasadniczych zmian systemu w którym żyjemy z jednej strony, z drugiej zaś, gorączkowego poszukiwania - oby pokojowej - drogi przemian. W społeczeństwach Zachodu budzi się odruch instynktu samozachowawczego, którego kierunek jest na dziś jeszcze nie znany, Nie wiemy, czy to będą rewolucyjne, czy ewolucyjne zmiany, czy - zwłaszcza w Europie - zwycięży idea dezintegracji, zacznie dominować protekcjonizm i nastąpi powrót do egoistycznego państwa narodowego, czy zdołamy oprzeć się radykalnemu islamowi, zachowując i prolongując własną tożsamość. Nieuchronne zmiany - choć jeszcze mgliste - nie są już jednak fatamorganą.        

           

czwartek, 2 czerwca 2016

Mecenat/protektorat/neokolonializm, czyli co Zachód może zrobić dla Afryki/Bliskiego Wschodu?

          Niekończąca się fala uchodźców ekonomicznych, kołatająca do bram Europy, to nie tylko forma nowej wędrówki ludów, to nade wszystko wyraz bezradności i fiaska aktualnej percepcji rzeczywistości oraz metod działania Zachodu.
Państwa i organizacje międzynarodowe cywilizacji zachodniej, traktujące demokrację liberalną i jej atrybuty, neoliberalizm gospodarczy, globalizację i teorię konwergencji systemowej jako uniwersalne metody budowy i rekonstrukcji świata, poniosły w Afryce i na Bliskim Wschodzie sromotną, druzgocącą klęskę.
Po euforii afrykańskiej/bliskowschodniej Wiosny Ludów, nie pozostał już nawet ślad, a jedynie wstydliwe wspomnienia nieuzasadnionej - jak się okazało - nadziei. Na Bliskim Wschodzie tyranię zastąpiła anarchia i wielowymiarowy chaos, których skutkiem cywilizacyjny regres tych obszarów, a także presja migracyjna. Sile destrukcji rewolucji, nie towarzyszyła analogiczna, konstruktywna moc i strategiczna zdolność lokalnych elit do consensusu, do stworzenia atrakcyjnej wizji przyszłości, zbudowania skutecznej przeciwwagi starego porządku, kreowania i wdrażania podstaw nowego porządku.
Dramatem Afryki i Bliskiego Wschodu są jednak nie tylko niestabilność polityczna, będąca pochodną nieudanych, całkowicie destrukcyjnych rewolucji, niski poziom życia mieszkańców i iluzoryczne ich osobiste bezpieczeństwo, rażące dysproporcje dochodów, ale także wcale nie incydentalne patologie elit władzy, które grzęzną w nepotyźmie, prywacie, korupcji, odchodzą od kanonu demokracji: demokratycznej legitymizacji władzy, na rzecz reżimów autorytarnych.
Problemy te, powiązane z kwestią zagrożenia ekstremizmem islamskim, bazującym na bez mała atawistycznej  wrogości do cywilizacji Zachodu i jej materialnego dorobku, czynią nad wyraz ponurymi perspektywy dla całego Zachodu, a przygnębiający obraz dopełnia swoisty izolacjonizm krajów ze światowymi aspiracjami (Chiny, Rosja), w przedmiotowej sprawie. W konsekwencji, świat Zachodu zostaje sam z wyzwaniem, które - nawiązując do tytułu znanego, symbolicznego wiersza Joseph'a Rudyard'a Kiping'a (1865 - 1936, sam utwór powstał w 1899 roku) - staje się ponownie "Brzemieniem Białego Człowieka" (tytuł oryginału: "The White Man's Burden").
Skoro stajemy przed determinizmem wielowymiarowego zaangażowania Zachodu w Afryce/na Bliskim Wschodzie, niosącego określone ryzyka i niemałe koszty, pozostaje kwestia organizacji i ram prawnych tego zaangażowania. Trudno bowiem podzielać opinię, że zaangażowanie to - będące w istocie formą troski i dbałości o żywotne, własne interesy Zachodu - winno przyjąć blankietowy charakter.
Wydaje się, ze w wielu parametrach, aktualna sytuacja na Bliskim Wschodzie/w Afryce, przypomina realia powojennych Niemiec. Jeżeli przyjąć i podzielać tę optykę, to i remedium powinno przyjąć analogiczny, jak w przypadku Niemiec kształt: militarne zaangażowanie Zachodu pod przywództwem USA, de facto czasowa, wojskowa okupacja, z równoczesną odbudową struktur społecznych, podstaw ustrojowych, gospodarki, w kierunku stopniowego odzyskiwania suwerenności przez kraje objęte chaosem, wedle ich modelu, niekoniecznie tożsamego z aksjologią Zachodu. To jednak zadanie i wyzwanie na dekady, wymagające consensusu cywilizacji zachodniej.
Słyszę słowa oburzenia poprawnych politycznie, idealistów i różnie motywowanych piewców status quo. W sprawie chodzi jednak o coś więcej niż semantykę, wrażenie artystyczne, wysublimowaną pryncypialność, odbiór międzynarodowej opinii publicznej, opinie uznanych autorytetów.
Podstawą sporu i inspiracją wyboru jest życie ludzkie: tych którzy giną w czeluści wód Morza Śródziemnego podczas prób przedostania się do Europy i samych Europejczyków, poddanych presji migracyjnego żywiołu. Czekanie na cud, jest nie tylko wyrazem braku realizmu i kapitulanctwa, będzie zaniechaniem, które uderzy w podstawy kruchego pokoju społecznego i stabilności politycznej w europejskiej części basenu M. Śródziemnego, będzie podważeniem podstaw egzystencji i przyszłości dwóch kontynentów. Uciekanie od rozwiązań systemowych, nawet niepopularnych i kontrowersyjnych dziś, izolacjonizm w tej sprawie, wszelkie zaniechania, doprowadzą w ostatecznym rozrachunku do dramatu w nie znanej od II Wojny Światowej skali.
Może więc jednak - niezależnie od etykietyzacji - warto skopiować i powtórzyć, w praktyce wariant niemiecki drogi od chaosu i niedostatku, do porządku i zamożności, na Bliskim Wschodzie i w Afryce? 

 
        

poniedziałek, 2 maja 2016

Dlaczego we Francji już w maju więdną róże?


     Elabe - francuski instytut badania opinii publicznej, opublikował w dzienniku "Le Figaro" (wydanie z 23.04.2016), wyniki sondażu dla rozgłośni radiowej Europe 1, dotyczące preferencji społecznych odnośnie przyszłego Prezydenta Republiki. Idealny kandydat to osoba raczej w średnim wieku (45 - 54 lata), sprawująca urząd jedynie przez jedną kadencję, niekoniecznie z ministerialnym doświadczeniem, a nawet z wyraźną preferencją dla osoby z poza świata polityki, zorientowana na reformy państwa i neutralna wobec ruchów politycznych. Idealny profil dopełniają: zdolność do stworzenia efektywnego tandemu z premierem, oraz - co szczególnie szokujące w warunkach francuskich - swoboda w posługiwaniu sie językiem angielskim (aż 89% wskazań).  
Wyniki sondażu są kolejnym potwierdzeniem, że we Francji narasta zmużenie tradycyjną klasą polityczną, a zarazem zwielokrotnia się oczekiwanie na sprawnego, silnego, pragmatycznego polityka na urzędzie prezydenckim, funkcjonującego niezależnie, a właściwie nawet wbrew historycznym podziałom politycznym.
Ewolucja ta widoczna jest conajmniej od dwóch - trzech lat, od ostatecznej weryfikacji negatywnej nadziei Francuzów, pokładanych w powrocie socjalistów do władzy.
Partia Socjalistyczna, dysponująca samodzielną większością parlamentarną, mająca w politycznym władaniu urząd Prezydenta Republiki, nie jest w stanie (odrębną kwestią jest pytanie o znaczenie tzw. obiektywnych trudności w niepowodzeniach P.S, jak choćby kryzysu ekonomicznego, pejoratywów globalizacji, czy skutków kryzysu imigracyjnego) uzyskać wyraźnego postępu w eliminacji ocenianych za kluczowe w odczuciu społecznym, przejawów kryzysu społeczno - politycznego. Efektem jest jednoznaczny kryzys percepcji czerwonej róży, stanowiącej odwieczny symbol francuskich socjalistów.
Francja pogrążona w ekonomicznej stagnacji, przybita i rozdarta wewnętrznie problemem imigrantów, z wyrażnymi narodowymi resentymentami, wchodzi obecnie dodatkowo w pryncypialny spór - eskalowany o ironio w okolicach Święta 1 Maja - dotyczący czasu pracy i podejmowanych przez rząd prób jego uealystycznienia, odbieranego jako zamach na prawa oraz przywileje pracobiorców. Socjaliści zorientowani tradycyjnie na prawa i wolności jednostki, po serii reform zmierzających do aprecjacji praw i statusu szeroko pojętych mniejszości, po nośnych medialnie, efektownych społecznie, choć nieefektywnych ekonomicznie reformach fiskalnych skierowanych przeciwko najbogatszym, stają w obliczu nie tyle zużycia władzy, co utraty społecznego powabu w oczach elektoratu. Wpływ na taki stan rzeczy mają niewątpliwie także afery obyczajowe sięgające szczytów władzy, przejawy prywaty i podziały wewnętrzne w obozie socjalistów, wreszcie ostatnie rewelacje dotyczące optymalizacji podatkowej elit europejskich.    
Pobieżna choćby jedynie analiza sytuacji, upoważnia do postawienia tyle odważnej, co kontrowersyjnej hipotezy: czy we Francji, a szerzej w Europie jest jeszcze miejsce na lewicę?
Życie polityczne Europy zatruwa dziś i toczy powszechnie obecny populizm, trudny w ocenie i ideologicznej kwantyfikacji, wymykający się zarówno z prawicowych, jak i lewicowych standardów.
Powszechny zanik tradycyjnych klas społecznych, stawia na porządku dziennym pytania o kształt i kryteria stratyfikacji społecznej współczesnych społeczeństw europejskich, w których rolę dominującą przejmują profesje związane z biurokratycznym państwem: kasta urzędników wszystkich szczebli, dla których szeroko pojęty etatyzm, stanowi konieczne źródło dobrobytu i prolongaty pozycji społecznej.
Poczucie nierówności i nesprawiedliwości społecznej, brak perspektyw mimo najwyższego w historii wskażnika skolaryzacji na poziomie wykształcenia wyższego, skłania wielu do partycypacji w ruchu neoluddystów XXI wieku: tych którzy winą za obecny stan relacji społecznych obarczają nie tylko globalizację, ale i jedność europejską w jej obecnym kształcie. Na coraz powszechniejszy ruch społecznego protestu nakładają się problemy z imigrantami oraz rosnąca skłonność do akceptacji idei silnej narodowej władzy, nawet kosztem swobód obywatelskich.
Problemy te i wyzwania uzupełnia brak możliwości artykulacji ze strony szerokich warstw społecznych swojej odmiennej od oficjalnie obowiązującej aksjologii, będący pochodną wszechobecnej, uchodzącej za kanon współczesności poprawności politycznej.
Lewica europejska nie potrafi dotąd sformułować remedium na te wyzwania. Odpowiedzią nie jest bowiem ani rozbuchany konsumpcjonizm, a tym bardziej nie akceptowana społecznie limitowana, odpowiedzialna egzystencja. Konflikt cywilizacji którego jesteśmy świadkami, zgłosił też zapotrzebowanie na tożsamość i tradycyjne wartości, wobec którego tradycyjnie laicka lewica także nie potrafi znależć przekonującej odpowiedzi i nie ma na dziś zbyt wiele do zaoferowania. Aprecjacja ekologii, ze wszech miar zasadna, analogicznie nie przyniosła poklasku społecznego lewicy, której świadomy elektorat, zmaga się zarazem z problemami codzienności, wymuszającymi określone zachowania i preferencje konsumenckie, nie zawsze zgodne z pryncypiami ekologów.
Lewica znalazła się zatem w prawdziwym potrzasku. Jeżeli bowiem nie chce być skrajną, wzywającą do rewolucji społecznej lewicą, pozostaje niewiele miejsca na pragmatyczne zachowania, zawłaszczane coraz bardziej przez centro prawicę i prawicę, zmuszane z kolei do ewolucji w kierunku bastionu lewicy, przez zyskującą na sympatiach prawicę narodową.
Jaka zatem przyszłość czeka lewicę we Francji i w Europie?
Bez otwartości, bez zrozumienia permenentnego i nieodwołalnego charakteru zmian socjologicznych, bez redefinicji strategii i celów, bez odważnej redefinicji koncepcji bazy społecznej, wyłącznie marginalizacja, bądż etykieta forpoczty mniejszości. Można co prawda założyć, że mniejszości staną się większością, można czekać na cud, bądź przypadkowy sukces, ale to zdecydowanie defensywna strategia do nikąd.
Marzę o wielkiej, odpowiedzialnej, wrażliwiej, dynamicznej, zróżnicowanej wewnętrznie, obfitującej w ferment ideowy, ale nie kawiorowej i nie kanapowej lewicy. Marzę o lewicy, będącej ucieleśnieniem właścicieli pracy, żyjącej w pokojowej koegzystencji, ale nie w symbiozie z właścicielami kapitału. Marzę o lewicy indyferentnej religijnie, która stymuluje rozwój społeczny, w dbałości o interes ogólu.      

Panama papers - granice wstydu czy/i obłędu?

  Opublikowane rezultaty śledztwa międzynarodowych mediów, w sprawie prawie 40 - letniej działalności kancelarii prawniczej Mossack - Fonseca, są tyle interesujące, co porażające. Afera określana mianem "Panama Papers", dotycząca pośrednictwa w ukrywaniu dochodów w rajach podatkowych przez możnych tego świata, w procederze którym uczaestniczyła i który inicjowała wspomniana kancelaria, jest nad wyraz dobrze udokumentowana: dzięki zaangażowaniu redakcji ponad 100 mediów w 78 krajach, światło dzienne ujrzało 11,5 mln dokumentów, z lat 1970 - 2016.
Praktyka unikania opodatkowania dochodów, nazywa jakże często dla minimalizacji jej negatywnego odbioru społecznego optymalizacją podatkową, swymi źródłami sięga jeszcze do świata podzielonego Żelazną Kurtyną, zdominowanego przez dwa supermocarstwa, czasów, w których globalizacja nie była jeszcze dominującym terminem społeczno - ekonomicznym.
Podział świata na właścicieli kapitału i właścicieli pracy, jest immanentną cześcią naszej historii. Wydawało się, że Rewolucja Francuska i jej efekty, stanowiły wystarczającą bazę do przewartościowania postaw właścicieli kapitału. Owa istotna mniejszość, nazywana w koncepcjach klasycznych klasą próżniaczą, która zawładnęła większością wypracowywanej wartości dodanej, zrozumiała - wydawało się jeszcze nie tak dawno - że jej osobiste bezpieczeństwo, bezpieczeństwo fortun, kruchy pokój społeczny, stanowiący bazę społecznego consensusu, wymaga nie wyrzeczeń, ale świadomej rezygnacji z części dochodów, na rzecz większości społeczeństwa. Afera "Panama Papers" potwierdza, że założenia te były błędne, uzmysławia większości społeczeństw, że kapitalizm z ludzką twarzą jest jedynie medialnym wyobrażeniem, teoretyczną, społeczną i medialną idealizacją, dokonywaną w imię ochrony interesów właścicieli kapitału. Wielki kapitał, zwłaszcza współcześnie, po pozbyciu się barier panstwa narodowego, na skutek prymatu globalizacji, zmienił jedynie formę działania, nie rezygnując bynajmniej z agresywnej chęci dominacji.
Konstatacja ta jest tyle przykra, co niebezpieczna, udawadnia bowiem, że nie ma mowy o relacjach pokojowego współistnienia między własnością a pracą. Przede wszystkim jednak uzmysławia miliardom pracowników najemnych na całym świecie, płatnikom podatków pośrednich i bezpośrednich, że istnieje rażąca dysproporcja nie tylko między poziomem życia procobiorców i pracodawców, ale w zakresie ich społecznej odpowiedzialności i partycypacji. Pracownik najemny nie może skorzystać z dobrodziejstw optymalizacji podatkowej, a zagrożony sankcją państwa za unikanie regulowania daniny, żyje w poczuciu niesprawiedliwości i krzywdy, zwłaszcza widząc rozpasanie elit.
Wydaje się, że właściciele kapitału już dawno przekroczyli granice wstydu, a teraz znajdują się na drodze do prawdziwego obłędu. Usankcjonowana chciwość, stanowiąca priorytet ich funkcjonowania, stanowi zarazem - obok terroryzmu i konfliktu cywilizacji - kluczowe w mojej ocenie zagrożenia dla stabilności współczesnego świata.
Istnieje jeszcze jeden wymiar omawianego zaganienia: realne zagrożenie powstania powszechnego buntu społecznego, by nie używać terminu o pejoratywnej konotacji, zwanego Rewolucją. Rosnące różnice statusu społecznego, nie znajdujące żadnego uzasadnienia rozwarstwienie społeczne, przepych i luksus w życiu nielicznych oraz bieda, niedostatek, strach przed jutrem, niepewność wśród większości, może uruchomić spiralę spontanicznych, nieobliczalnych w skutkach ruchów rewindykacyjnych.
Dobrze by było dla nas wszystkich, aby afera "Panama Papers" uruchomiła refleksję, a nade wszystko korektę postępowania światowej elity, która winna zrozumieć, że odpowiedzialne postępowanie, także w aspekcie zobowiązań podatkowych, to jedyna droga utrzymania pokoju społecznego. Nie warto - za cenę kolejnego luksusowego jachtu, posiadłości, pakietu akcji - kusić losu, ryzykować niepokoju społecznego. Dla państw i instytucji miedzynarodowych wyzwaniem jest stworzenie mechanizmów kontroli i monitorigu w omawianej kwestii. Wiara bowiem w odpowiedzialność kapitalistów - jak pokazuje praktyka - nie wystarcza, Niezbędna jest dzialalność korygująca oparta na legislacji.        
      

sobota, 9 kwietnia 2016

Prostytucja we Francji, aborcja w Polsce jako determinanty debaty publicznej - wybór czy przypadek?

   Francuska Izba Deputowanych - mimo sprzeciwu zdominowanego przez prawicę Senatu - uchwaliła 6 - go kwietnia br. Ustawę o penalizowaniu klientów korzystających z usług prostytutek. Francja staje się tym samym kolejnym krajem europejskim (po nade wszystko Szwecji, ale i Norwegii, Islandii oraz Wlk. Brytanii), w którym korzystanie z płatnej prostytucji jest karane (wcale nie symbolicznie: 1,5 tys. Euro za pierwszy przypadek, 3,750 tys. Euro za każdą recydywę).
Francja podejmuje zatem trud walki z najstarszym zawodem świata, metodami administracyjno - karnymi.
Można śmiało prognozować, że trud to daremny. Spowoduje on jedynie zejście procederu do podziemia, może zagrozić życiu samych prostytutek, jak i zdrowiu potencjalnych klientów. Skuteczność działań francuskiego ustawodawcy, zniweczy też z pewnością moc i siła internetu.
Zastanawiam się nad motywami tej zdecydowanej krucjaty francuskich socjalistów przeciwko przedstawicielkom zawodu, którego nieobyczajność ma charakter profesjonalny, zwlaszcza uwzględniajac kontekst społeczno - ekonomiczny Francji (jak choćby przekraczające 6,5 mln osób bezrobocie). Walka ta przedstawiana jest przez rządzących jako walka o prawa i godność kobiet. Czy aby na pewno?  
W tym samym czasie, w Polsce powraca jak bumerang kwestia kształtu obowiązującej Ustawy aborcyjnej, uważanej przez znaczną część obozu rządzącej prawicy za zbyt liberalną, mimo, że należy obiektywnie do najbardziej restrykcyjnych w Europie. Motywami działania jest jak zawsze troska o ochronę życia poczętego.
Zastanawiam się czemu zawdzięczamy świadome prowokowanie dyskursu publicznego w kierunku najbardziej wrażliwych i konfliktogennych kwestii społecznych. Czego skutkiem jest uporczywe dążenie do zastąpienia w debacie publicznej tematów i zagadnień o fundamentalnym charakterze dla przyszłości społeczeństw, w wymiarze bez mała egzystencjalno - cywilizacyjnym, debatą o podłożu w znacznej mierze moralno - etycznym, z jednoczesną silną skłonnością do antagonizowania w kwestiach, w których w przeszłości sporym trudem zawarto kompromis.
Odpowiedż na wyrażone wyżej wątpliwości jest oczywista. Rządzące elity polityczne, nie mając realnej oferty programowej w kluczowych dla przyszłości społeczeństw kwestiach, usiłują skierować zainteresowanie opinii publicznej na sprawy drugorzędne, choć wrażliwe społecznie, grać na nastrojach i symbolach. To po prostu metoda na prolongatę trudnych procesów reform, sposób na skrywanie przez rządzących swojej niekompetencji i szeroko pojętej bezradności wobec wyzwań współczesności.
Walka o ograniczenie procederu prostytucji i niewątpliwie równie szkodliwej społecznie aborcji, nie może się ograniczać do penalizacji skutków, bez usuwania przyczyn. Skuteczną drogą do marginalizacji tych szkodliwych społecznie zjawisk jest edukacja, wychowanie seksualne, a nade wszystko dbałość o dostępność i powszechną stabilność żródeł utrzymania, o społeczne bezpieczeństwo egzystencji.    
Zagrożona Europa, egzystująca pod naporem imigrantów, walczy o cywilizacyjne przetrwanie, a my - we Francji i w Polsce - deliberujemy o..... Znak czasu, zdrada, prowokacja, czy defetyzm?



czwartek, 24 marca 2016

Dzihadyści architektami nowej jedności Europy?


           Dzisiejszy (24.03.2016 r.), czołowy tytuł prasowy w Polsce, dziennik "Rzeczpospolita", na pierwszej stronie, artykułem autorstwa Jędrzeja Bieleckiego, epatuje czytelników nośnym tytułem: "Dzihadyści niszczą jedność Europy".
Nie zgadzam się z wymową i zasadniczą tezą tego artykułu.
Krwawe zamachy islamskich ekstremistów w Europie, budują jedność Europy, stanowią osiągany niestety wysokim kosztem,społeczną i cywilizacyjną ceną, punkt przełomowy w najnowszych dziejach Starego Kontynentu.
Syte od minimum trzech pokoleń, zdominowane przez poprawność polityczną, zauroczone neoliberalizmem i jego najnowszym wynalazkiem o wymowie "konia trojańskiego": globalizacją społeczeństwa europejskie, zaczynają dokonywać strategicznych przewartościowań, w obszarze aksjologii, przebudowywać swoje dotychczasowe priorytety.
Absolut indywidualizmu i nieokiełzanej konsumpcji, wiarę w omnipotencję rynku, w ponadczasowy prymat tradycji i kultury europejskiej, w uniwersalny, ozdrowieńczy wpływ demokracji, zaczyna zastępować nie tylko przekonanie o dekadencji Europy, ale i racjonalizacja zachowań i wyborów, zarówno na poziomie jednostek, jak i grup społecznych. Rośnie jednocześnie świadomość determinizmu zagrożeń ze strony wojującego islamu, a dotychczasowa oficjalna polityka nastawiona na tolerowanie islamskich ekscesów i manifestowanej odrębności, ponosi coraz większe fiasko.
W tym kontekście, krwawy konflikt tradycji europejskiej, Zjednoczonej Europy, z wojującym islamem, jest moim zdaniem istotną cezurą czasową w naszych najnowszych dziejach, stanowi oś integracji tych wszystkich, którzy w prolongowaniu tożsamości europejskiej, w obronie europejskich
wartości, widzą głęboki sens, a zarazem mają dosyć poprawności politycznej, stanowiącej dziś swoistą odmianę defetyzmu.
Ekstremizm islamski w konsekwencji spaja, a nie dzieli Europę. Jeżeli Europa podlega procesom erozji, to nade wszystko na skutek narodowych egoizmów, niskiej świadomości i niekompetencji rządzących. 
Islamiści nie zaszkodzą też wynikom brytyjskiego referendum, w sprawie dalszej przynależności Wlk. Brytanii do Wspólnoty. Brytyjczycy są pragmatyczni, wiedzą co mogą stracić, są w stanie skwantyfikować bilans zysków i strat, z tytułu obecności w Unii Europejskiej. Ponadto potencjalne wyjście Albionu ze struktur europejskich, nie rozwiązuje nabrzmiałego także na Wyspach, konfliktu z radykalnym islamem.
Trzeba wreszcie pamiętać, że społeczeństwa Starej Unii zaczynają rozumieć, że rozszerzenie Wspólnoty - wielki projekt liberałów, finansowane w ostatecznym rozrachunku drogą subsydiów przez nie same, oznacza wielokrotnie eksport miejsc pracy, czego Polska klasycznym przykładem. Nie sposób odmówić głębokiej racjonalności takiego podejścia, z punktu widzenia Europy za Łabą.   
Islamscy terroryści swoją najnowszą, zbrodniczą aktywnością, przyczyniają się jednocześnie do przebudzenia świadomości Europejczyków, zmuszają rządzące elity do rewizji swoich priorytetów. Przyczynią się także z pewnością do koordynacji działań instytucji narodowych, zwłaszcza odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.
Jeżeli coś ulega zniszczeniu, to pozorny, towarzyszący od dawna życiu publicznemu w Europie consensus, w odniesieniu do zbudowanego skutecznie, acz niezasadnie, osiowo, od skrajnej lewicy, po skrajną prawicę systemu partyjnego, w którym demokratyczna wymiana władzy politycznej, była w istocie kosmetyczną zmianą w obrębie tej samej aksjologii, tej samej elity. Bagatelizowanie przez dekady preferencji obywateli, straszenie lewicą, bądź skrajną prawicą, w zależności od wyników sondaży, w odniesieniu do preferencji wyborczych, używana w życiu politycznym powszechnie etykietyzacja,  a równolegle absolutna głuchota i ślepota na skutki zmian w stratyfikacji społecznej, postępującą pauperyzację szerokich grup społecznych, negatywy globalizacji, utratę przez pracobiorców poczucie bezpieczeństwa i rosnącą ich alienację, to wszystko doprowadziło do rewolucji w preferencjach wyborczych mieszkańców znacznej części Europy. Stary establishment polityczny, świadom pozorności artykułowanych publicznie alternatyw, przytłoczony niską skutecznością, a zarazem fasadowością prowadzonej polityki, zatroskany o utratę własnych, jakże często replikowalnych pokoleniowo przywilejów, zaczyna bać się demokracji, drży coraz powszechniej, przed siłą urny wyborczej.
W pełni podzielam zdanie francuskiego Premiera Manuela Valls'a, że walka o odwrócenie dekadencji Europy, walka z wojującym radykalizmem islamskim, to horyzont czasowy generacji. Trudno i szkoda. Żal nade wszystko każdego ludzkiego istnienia. Nie mamy jednak wyboru. Zmuszeni do tej wojny i wywołani do tej walki, musimy ją podjąć, w imię własnego bezpieczeństwa, przyszłości naszych wnuków i dzieci. Potrzebne są w tej walce dziś i będą potrzebne permanentnie determinizm i konsekwencja oraz szeroko pojęta solidarność cywilizacji Zachodu.  
   
 

środa, 9 marca 2016

Turcja w Europie? Oby Europie nie był potrzebny znowu Jan III Sobieski....

   Elity rządzące Europy, demonstrują zadowolenie z powodu consensusu co do metody zahamowania napływu imigrantów na Stary Kontynent. Gdyby jednak transparentnie ocenić stan rzeczy, Europa próbuje kupić czas i pokój społeczny, za cenę przymierza z Turcją. Ta ostatnia, sowicie wynagradzana, ma podjąć się roli kordonu sanitarnego Europy.
Elementem owej gratyfikacji jest nie tylko realne wsparcie finansowe, przekraczające - wedle oficjalnych informacji - 5 mld Euro, jest nade wszystko pakiet dodatkowych korzyści, budujących nową jakościowo rzeczywistość europejską: obietnica przyśpieszenia rozmów akcesyjnych o wejściu Turcji do U.E i zapewnienie rychłego zniesienie wiz dla Turków.
Kluczowym na dziś pytaniem, jest kwestia nie tyle kosztów, co strategicznych skutków porozumień Unia - Turcja.
Problematyka tureckiej akcesji do Unii Europejskiej, od dawna jest nader kontrowersyjnym tematem w Europie, nie tylko dla skrajnej prawicy. Ewidentne, obiektywne różnice kulturowe, podnoszone od dawna, zyskują obecnie nowy wymiar. Kwestią strategicznej wagi jest pytanie, czy Europa jest w stanie zrównoważyć dynamizm demograficzny egzotycznej, by nie powiedzieć obcej kulturowo Turcji, który niewątpliwie od lat - czego przykładem choćby Niemcy - stanowi poważny problem dla Europy. Turcy mieszkający dziś na Zachodzie Europy, nie wyrażają też najmniejszej ochoty na asymilację z krajem przyjmującym, żyjąc w społecznościach manifestujących wielowymiarową odrębność, mających charakter zamkniętych gett z wyboru. Jak ta kwestia będzie wyglądała po wejściu Turcji do Unii? Czy będące skutkiem akcesji prawo do swobodnego przemieszczania się, problem ten rozwiąże, czy raczej zwielokrotni?
W politycznie poprawnych Niemczech, już dziś szeroko kolportowany jest wymowny dowcip, o symbolice i konotacji daleko przekraczającej kwestię poczucia humoru: Rok 2035, autostrada w Bawarii. Patrol policyjny zatrzymuje samochód, prowadząc rutynową kontrolę. Jeden z funkcjonariuszy zwraca się do drugiego: spójrz Ismail, jakie dziwne i śmieszne imię: Hans......
Jak zareaguje wreszcie świat islamu na zbliżenie Unii Europejskiej i Turcji? Czy liberalizacja relacji U.E - Turcja, a w perspektywie turecka akcesja do Wspólnoty, nie uczyni z Europy zakładnika konfliktu Zachodu z islamem, a w konsekwencji nie wykreuje tego konfliktu do wyzwania wewnętrznego Europy?   
Mając świadomość daleko idącej, wspólnej aksjologii w polityce, czego wyrazem obecność Turcji w NATO, trzeba zarazem pamiętać o tureckich aspiracjach i odmiennych interesach, zwłaszcza w odniesieniu do relacji ze światem islamu i kwestii kurdyjskiej. Czy mając powyższe na względzie, potencjalna akcesja Turcji do Unii umacnia Wspólnotę, czy raczej stanowić będzie kolejny dysfunkcjonalny element europejskiego marazmu i nieładu, skutkujący dekadencją Europy? Na czym - z punktu widzenia Wspólnoty -polega wartość dodana obecności Turcji w U.E?
W końcu, czy w warunkach oczywistego konfliktu cywilizacyjnego między światem islamu, a Zachodu, który współcześnie doświadczamy, Turcja rzeczywiście i trwale prezentuje umiarkowany, świecki, postępowy islam, czy raczej pozostają tylko kwestią czasu narodziny konfliktu islamsko - chrześcijańskiego, będącego w istocie walką o prymat, tożsamość i hierarchię wartości, tym razem jednak już wewnątrz Wspólnoty Europejskiej?  
Osobiście mam fundamentalne wątpliwości i nie podzielam słabości oraz uległości Europy wobec Turcji, zwłaszcza w aspekcie zasadności i warunków oraz czasu akcesji, czymkolwiek nie jest ona motywowana. Mam obawę, że bagaż historycznych doświadczeń, świadomość pryncypialnych różnic w aksjologii, skomplikowany charakter stosunków międzynarodowych i poziom zagrożenia, winien zmuszać nas do daleko idącej roztropności i wstrzemięźliwości oraz nie ulegania swoistej modzie i koniunkturalizmom.
Oby w rezultacie dzisiejszego pozornego pragmatyzmu, Europie nie był potrzebny niedługo nowy Jan III Sobieski tym bardziej, że jego rekrutacja w aktualnych uwarunkowaniach może być trudna, by nie powiedzieć niemożliwa. Obyśmy nie zaciągali na konto naszych dzieci i wnuków zobowiązań, które mogą uderzyć w przyszłości w fundamenty ich egzystencji i bezpieczeństwa. Można co prawda powiedzieć, że taka percepcja przyszłości relacji Europy z Turcją, pełna jest stereotypów wynikających z polskich historycznych doświadczeń, podbudowanych i ugruntowanych polskim filmem i literaturą. Rekomenduję jednak powściągliwość i wbrew polskiemu romantyzmowi racjonalność, po polsku po prostu dmuchanie na zimne.     

sobota, 27 lutego 2016

Gdzie się podziało 130 tys. imigrantów?

     Rząd niemiecki, z porażającą szczerością poinformował 26 lutego br., że nie może doliczyć się 130 tys. imigrantów, którzy przyjechali do Niemiec w 2015 roku. 130 tys. ludzi, to sporej wielkości miasto, zatem rząd Angeli Merkel nie potrafi zlokalizować miasta tej wielkości, a precyzyjniej jego mieszkańców???
Informacja ta, tylko z pozoru jest zabawna.
Jeżeli znana ze sprawności i akuratności biurokratycznej administracja niemiecka zgubiła stu tysięczne miasto, to niewątpliwie musi to szokować.
Z pewnością znaczna część z wspomnianych imigrantów, rozjechała się po Europie, szukając szczęścia, dobrobytu  i stabilności, co jest w pewnym sensie wytłumaczeniem, ale nie rozwiązaniem problemu. 
W ostatnich tygodniach, z powodów zawodowych, mam możliwość częstych spotkań z mieszkańcami "Starej Europy", którzy wbrew poprawności politycznej i stanowisku własnych rządów, nachalnej propagandzie rodzimych mediów, są coraz bardziej krytyczni wobec najnowszej fali imigracji do Europy. Ich zdaniem, bez względu na to czy imigranci zalegalizują swój pobyt w Europie, czy nie, otrzymają prawo azylu, czy spotka ich odmowa w tym względzie, oni i tak już tu pozostaną, licząc na długotrwałość i przewlekłość procedur, wsparcie tych, którzy w stosunku do imigracji, widzą test demokracji liberalnej Zachodu, wreszcie na silne lobby humanitarne.
Z drugiej strony, w Europie rośnie strach, a wielu Austriaków, Niemców, Francuzów, by na nich tylko poprzestać, zaczyna inaczej widzieć i rozumieć konotację pojęcia "bezpieczny dom". Na dziś, to już nie tylko alarmy, systemy zabezpieczeń, to antywłamaniowe drzwi do domów i mieszkań, oznaczające odejście od lekkości i dominacji design'u, na rzecz prymatu bezpieczeństwa, to kłódki o podwyższonej odporności na włamanie, to rolety antywłamaniowe w oknach. Zmianę nastrojów i preferencji konsumenckich, potwierdzają zresztą najnowsze wyniki oraz prognozy koniunktury: rynek związany z szeroko pojętym, indywidualnym bezpieczeństwem domowym, ma rosnąć w "Starej Europie" w tempie 15% rocznie i być jednym z bardziej atrakcyjnych sektorów gospodarki.
Jeżeli strach przed imigrantami oznaczał będzie wyłącznie poprawę koniunktury na drzwi antywłamaniowe, to poza ogólną poprawą osobistego komfortu Europejczyków i generacyjnej wymiany produktów oraz korzystnych zmian koniunktury branży, negatywy byłyby mało zauważalne, poza prawdopodobnym spadkiem cen nieruchomości w lokalizacjach, w których imigranci stanowić będą istotny odsetek mieszkańców. Niestety prawdopodobieństwo takiej ewolucji sytuacji w Europie jest iluzoryczne... 
Każdy, kto choć raz był w regionach z wysokim odsetkiem imigrantów, zwłaszcza z kręgów innej kultury pochodzenia, nawet w "starych czasach" wie i pamięta, że poczucie obcości białego Europejczyka, zwolennika tradycyjnej aksjologii i tożsamości, jest powszechne. Wystarczy przywołać dzielnice podmiejskie Paryża, czy choćby niemiecki Duisburg. Te negatywne zjawiska mogą się obecnie niestety zdecydowanie nasilać
Niepokój mój budzi jeszcze jeden aspekt sprawy. Jeżeli z owych 130 tysięcy statystycznie "zgubionych" imigrantów, ledwie promil przygotowuje się w ustronnych i wygodnych miejscach, do czynnej konfrontacji z cywilizacją europejską, wedle wzorów skrajnych islamistów?
Poprawna politycznie Europa nie miała siły i odwagi przeciwstawić się najnowszej polityce imigracyjnej Niemiec. Obyśmy wszyscy nie stali sie ofiarami tej bezsasadnej, bezkrytycznej hojności. Przypominanie w tym kontekście o epizodzie związanym z koniem trojańskim i jego skutkach, nie jest moim zdaniem bynajmniej nadużyciem.             

niedziela, 21 lutego 2016

Montebourg planuje swój powrót czy/i polityczny pogrzeb F. Holland'a?

Francuskie media obiegłą informacja, że  Arnaud Montebourg, "enfant terrible" francuskiej Partii Socjalistycznej, planuje swój powrót do wielkiej polityki, nosząc się z zamiarem kandydowania w przyszłorocznych wyborach prezydenckich we Francji.
Deklaracja ta jest o tyle szokująca, że ledwie 30 października 2014 roku, Montebourg ogłosił swój rozbrat z polityką, trafiając wpierw jako wykładowca do prestiżowego Uniwesytetu Princeton w USA, a ostatnio z sukcesem terminując w biznesie, zwłaszcza w obszarze organizacji i finansowania technologicznych start - up'ów i doradztwie strategicznym. 
Co zatem skłania Montebourga do zmiany planów?
Klucz tkwi niewątpliwie w przeszłości, boleśnie zrewidowanej przez teraźniejszość.
Montebourg, czołowa do niedawna postać P.S, był liderem jej lewego skrzydła, nie kryjącym obiekcji wobec globalizacji/mondializacji, deklarującym się jako zwolennik reformy ustrojowej i umacniania silnego państwa narodowego, kosztem między innymi rozlużnienia zobowiązań integracyjnych w ramach U.E. Przekonania te legły zresztą u podstaw jego konfliktu z kierownictwem Partii Socjalistycznej i samym Prezydentem Republiki, czego efektem jego dymisja z funkcji ministerialnych w rządzie M. Valls'a (lipiec 2014).
Minione dwa lata dowodzą, że polityka socjalistów we Francji nie notuje sukcesów, nie znajduje poklasku społecznego, a zarazem  że realnie istnieje zapotrzebowanie społeczne na aksjologię prezentowaną przez A. Montebourga. W tym wymiarze, decyzję Montebourga należy traktować jako rezultat profesjonalnej analizy sytuacji i istnienia społecznego zapotrzebowania, jako próbę uniknięcia nieuchronnego marginalizowania francuskich socjalistów
Czy strategiczny zamysł powrotu wyrazistego Montebourga ma szansę na szerokie społeczne poparcie? Trudno już dziś jednoznacznie ocenić szanse tej kandydatury w wyborach prezydenckich. Wiadomo jednak, że kandydat na urząd Prezydenta Republiki Arnoud Montebourg, rozbijając głosy lewicy, w istotny sposób ogranicza i tak iluzoryczne nadzieje urzędującego prezydenta F. Hollande'a na drugą turę, a tym bardziej na reelekcję. 
Być może kandydaturę tą należy widzieć w szerszym planie, w którym F. Hollande rezygnuje z kandydowania na rzecz M. Valls'a, a Montebourg w zamian za poparcie zostanie premierem? 
W konsekwencji, przystąpienie do realizacji planu powrotu do polityki Montebourga, oznacza zarazem rozpoczęcie budowy katafalku dla francuskiej lewicy, która rozbita wewnętrznie, pozbawiona sukcesów, zostanie zmajoryzowana - przynajmniej czasowo - przez tradycyjną prawicę i prawicę narodową.
Inicjatywa Montebourga, stanowi też wyzwanie dla Frontu Narodowego, tworząc naturalną tamę dla poszukiwania poparcia społecznego wśród zwolenników lewicy, dla których stanowić ona może intesującą alternatywę dla programu Marine le Pen, a w rezultacie rzutować na ostateczny wynik zmierzającego po władzę Frontu Narodowego.
W efekcie końcowym można założyć, że jeżeli ziści się idea powrotu do polityki Arnaud'a Montebourg'a, stanowi ona śmiertelne zagrożenie dla pozycji i wpływów P.S, w obecnym kształcie, także personalnym, wyzwanie dla Frontu Narodowego i szansę dla tradycyjnej prawicy, utożsamianej na dzś z N. Sarkozy, doprowadzając do walk wewnętrznych w łonie ugrupowań konkurencyjnych, rozbicia elektoratu i dekompozycji obozu rywali politycznych.  
Czy Montebourg może wejść do drugiej tury wyborów prezydenckich? Osobiście wątpię, może jednak uzyskać poparcie 10% elektoratu lewicowego, co stanowić może istotny kapitał na przyszłość, na czas rekonstrukcji i przebudowy P.S, po spodziewanych porażkach wyborczych, w wyborach prezydenckich i parlamentarnych  2017 roku.
Z polskiej perspektywy, należy przypomnieć i przywołać przykład L. Millera, jako case nie tylko nieudanego politycznego powrotu, ale i szeregu kardynalnych błędów strategicznych, które doprowadziły na dziś do pełnej marginalizacji polskiej lewicy. Co prawda P.S we Francji nie grozi taka skala zapaści, będącej skutkiej jeszcze większej skali nieodpowiedzialności, egoizmu i braku kompetencji, ale uczyć sie warto.... Leszek Miller jest przykładem, że do polityki nie zawsze warto wracać, a kierownictwo partyjne nie powinno prolongować ambicji politycznych liderów, leżących w rażącej sprzeczności z oczekiwaniami elektoratu i realiami społeczno - politycznymi.      

środa, 3 lutego 2016

Islam w Europie - czy tolerancja jest kolaboracją?

Miałem okazję zapoznać się z wydaną staraniem Wydawnictwa Varsovia, w 2012 roku,  książką Rosjanki: Eleny Czudinowej, pod tytułem: "Meczet Notre Dame. Rok 2048", wydanej w Polsce - co istotne - 8 lat po jej debiucie na rynku rosyjskim. W przywołanym w powieści 2048 roku, duma i symbol Francji: Katedra Notre Dame, jest już meczetem Al - Frankoni, islam opanował Europę, prawem obowiązującym jest prawo szariatu, ostatni chrześcijanie mieszkają w gettach, a dylemat wielu, to wybór między dostatnim życiem kolaborantów, a wiernością tradycji i tożsamości. Książka ta dla części Polaków, sympatyzujących z naszym romantycznym mesjanizmem, może mieć jeszcze jeden walor (niczym religia w koncepcji marksistów, stanowiąca opium dla mas), będąc de facto elementem tyle pokrzepienia serc, co leczenia narodowych kompleksów: w książce szczególna rola przypisana jest Polsce, która po wyjściu z NATO I UE, staje się bastionem oporu przeciw islamizacji, a Kraków przejmuje rolę Watykanu. Nie to jest jednak najważniejsze. 
Powieść Czudinowej, wpisuje się w coraz modniejszy ostatnio nurt twórczości, zwracający uwagę na zagrożenia i konsekwencje islamizacji Europy, że poprzestanę na przywołaniu jedynie książek nieżyjącej już Orlany Fallaci, czy wydanej niedawno powieści Michela Houellebecq'a, nakładem wydawnictwa W.A.B,  "Uległość" (Warszawa 2015, tytuł francuskiego oryginału: "Soumission"). 
Można dyskutować nad zasadnością tego trendu, tejże wrażliwości, granicami swobody twórczej, zwłaszcza realizowanej w warunkach prymatu poprawności politycznej. Można przyznać powieści Czudinowej i innym tego nurtu, prowokującą rolę inispiratora i detonatora społecznych nastrojów w Europie. Można wreszcie traktować je jako nieodpowiedzialne bredzenie. Można. Póki co wolno. Pytanie jest jednak inne: czy warto, czy takie stanowisko, taki pogląd, znajdują swoje obiektywne uzasadnienie? 
Jeżeli czytam (np. B. Niedziński; "Żydzi uciekają z Francji przed islamistami" [w:] "Dziennik Gazeta Prawna" 2.02.2016, nr 21/4168), o narastającym exodusie francuskich Żydów do Izraela (na marginesie, francuscy Żydzi, w liczbie 500 tys., stanowią 1/3 populacji żydowskiej w Europie), motywowanym strachem przed narastającą agresją arabską. Jeżeli dowiaduję się, że lider społeczności żydowskiej w Marsylii, w trosce o bezpieczeństwo współwyznawców, wzywa ich do zaniechania noszenia jarmułek w miejscach publicznych, to czuję dyskomfort i zaczynam nie tylko analizować sytuację. Zaczynam się po prostu bać. Historia Europy i świata, zna już konsekwencje nie tylko nietolerancji i wrogości wobec innych i obcych, zna też bolesny rachunek za bierność w tym względzie. Dziś wrogość radykalnych środowisk islamskich sfokusowana jest na Żydach, kto może być następny?
Póki co, mamy pełne prawo czuć się u siebie. To jednak pozorny spokój, który nie powinien nas demoralizować, skłaniać do lekceważenia zagrożeń, a tym bardziej do defetyzmu. Nie tylko w imię oporu wobec poprawności politycznej i negacji zasadności podwójnych standardów, nie możemy się zgadzać na manifestowaną odmienność obcych - imigrantów przyjeżdżających do Starej Europy, bez względu na ich motywacje. Imigranci muszą przyjąć i uszanować aksjologię kraju przyjmującego, nie mają także najmniejszego prawa do realizowania de facto polityki czystek etnicznych w Europie, czego dowodem coraz częstsze próby sekowania europejskich Żydów, wrosłych od wieków w tradycję europejską. Bagatelizowanie ekscesów imigrantów w Europie, przemilczanie ich wrogości do europejskiej tradycji i kultury, jest czymś więcej niż zaniechaniem i brakiem strategicznego podejścia. Tolerancja w tym zakresie, w moje ocenie, może być i z pewnością będzie w przyszłości poczytana i odebrana jako kolaboracja. Kolaboracja zaś, zwłaszcza w Europie, szczególnie we Francji, ma obiektywnie zdecydowanie pejoratywną konotację. 
Zachodnie demokracje mają póki co dosyć argumentów, aby w ramach państwa prawa, poradzić sobie skutecznie z tym problemem i minimalizować jego negatywy. Rzeczywistość wymaga jednak tyle dojrzałości, co politycznej odwagi. Wymaga społecznego i politycznego consensusu oraz determinacji. Jeżeli te warunki nie zostaną spełnione, to kto wie, może nie tylko katedra Notre Dame, z pewnością nie tylko francuskie kościoły, staną się  meczetami i to nie na kartach powieści, a w europejskiej rzeczywistości. 
 
              

środa, 27 stycznia 2016

Imigracja - komu służy, a dla kogo bije dzwon?

  W Europie zauważalna jest wyraźna zmiana nastawienia w stosunku do kwestii najnowszej imigracji, przede wszystkim ze strony poprawnych politycznie mediów i elit rządzących poszczególnych krajów. Chwalebna to i potrzebna ewolucja, szkoda że mająca charakter post factum, choć z drugiej strony, lepiej że refleksja przyszła późno, niż miałaby nie przyjść wcale.
Bez wątpienia u podstaw tej ewolucji, leży nie tyle stosunek opinii publicznej poszczególnych krajów, znany zresztą od dłuższego czasu, co wyczyny imigrantów, czego symbolem niemiecka Kolonia.
Aksjologia demokracji liberalnych wyznacza centralne miejscu prawom i wolnościom człowieka, stąd szczególna wrażliwość - dodajmy zasadna - na wszelkie przejawy zachowań urągających tych prawom i zagrażających wolności i demokracji. Problem w tym, że aktualna fala imigracji do Europy, jest nie tylko efektem zagrożenia najbardziej fundamentalnych praw obywatelskich w krajach pochodzenia imigrantów, od elementarnej egzystencji poczynając, jest nade wszystko exodusem w kierunku dobrobytu. Nawet jednak i to motywacja byłaby do przyjęcia gdyby nie fakt, że znaczna cześć imigrantów, pryncypialnie odrzuca nie tylko wizję integracji z krajem przyjmującym, ale i ostentacyjnie wyraża swoją wrogość wobec praw, obyczajów i tradycji Europy, prezentując zachowania, które w oczywisty sposób nie mogą być, nawet przez liberalne społeczeństwa europejskie akceptowane.
Stosunek do kobiet, a mówiąc wprost wcale nie incydentalne przejawy molestowania seksualnego Europejek, prezentowane przez część imigrantów, uzupełnione ich roszczeniowymi postawami, muszą być napiętnowane i zdecydowanie odrzucone. Choć jest to ledwie wierzchołek fundamentalnych różnić między rdzennymi Europejczykami, a imigrantami.   
O tym, że imigracja stanowić będzie problem wiedzieli wszyscy, niestety niektórzy - zwłaszcza zaś decydenci polityczni i media głównego nurtu - koniunkturalnie, bądź z premedytacją, próbowali problem ten bagatelizować.
O ile koniunkturalizm wynikał najczęściej z poprawności politycznej, co i tak go nie usprawiedliwia, o tyle o wiele groźniejsze, w sensie konsekwencji,  jest działanie z premedytacją.
Niektóre środowiska i decydenci polityczni uznali, że najnowsza imigracja, może być źródłem poprawy sytuacji rodzimych systemów zabezpieczenia społecznego, w kontekście niekorzystnych zmian demograficznych (starzenia się społeczeństw) i sposobem na zmniejszenie deficytu systemów emerytalnych. Założenie było zdaje się proste: zyskujemy witalną, zmotywowaną siłę roboczą, zwłaszcza w obszarach zapotrzebowania na pracę prostą, która dodatkowo partycypować będzie w utrzymaniu opartego na solidarności międzypokoleniowej systemu emerytalnego. Nie sposób odmówić temu podejściu logiki pod warunkiem, że celem imigrantów jest poprawa własnego bytu w efekcie własnej pracy, a nie korzystania z benefitów systemów ubezpieczenia i zabezpieczenia społecznego Europy.
Podnieść trzeba także jednak kwestię działania z premedytacją. Pochodną wszechobecnej i dominującej globalizacji, stanowiącej - obok poprawności politycznej - zdaje się drugi absolut współczesności, jest i było założenie, że masowy napływ imigrantów, zmniejszy naturalną na Starym Kontynencie presję na utrzymanie poziomu życia i podwyżki płac. Wiele zachodnich rządów realizuje dziś politykę optymalizacji - czytaj stopniowego obniżania kosztów pracy i zmniejszania przywilejów pracowników najemnych - jako źródła poprawy konkurencyjności gospodarki i wzrostu zysków wielkiego kapitału. Punktem odniesienia przy tym staje się już nie tylko Chińczyk, ale i Polak, gotów pracować wydajniej, przy mniejszych gwarancjach socjalnych, niż mieszkaniec i pracobiorca Zachodniej Europy. Skoro tak, imigranci tworząc naturalną konkurencję i presję na rynku pracy, powściągaliby skutecznie roszczenia pracownicze i stabilizowali dotychczasowe, z tendencją do ich spadku, koszty pracy. W tym kontekście i planie, imigrantom przyznano rolę naturalnego bufora i alternatywy wobec pracowników najemnych o europejskim rodowodzie. Dla jednych niestety, dla większości na szczęście, rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te założenia: znaczna część najnowszej imigracji, dąży do partycypacji w owocach rozwoju społeczno - gospodarczego Zachodu, bez analogicznego wkładu w utrzymanie i wzrost tempa tego rozwoju, wbrew bodaj biblijnej zasadzie głoszącej, że kto nie sieje ten nie zbiera, powielonej w ludowym przeświadczeniu: kto nie pracuje ten nie je.
W efekcie końcowym, w odniesieniu do problemu imigracji nie widać dobrych rozwiązań, a stopień powagi tej kwestii radykalizuje coraz bardziej zachowania i postawy społeczne, wpływając coraz silniej na zachowania i preferencje polityczne obywateli. O paradoksie, pierwszą ofiarą nowej tendencji mogą być Niemcy - główny, dotychczasowy sprzymierzeniec imigrantów, w których pozycja Pani Kanclerz i rządzącej koalicji ulega dramatycznej erozji, bez względu na dobry stan niemieckiej gospodarki i jej perspektywy.
Imigracja nie służy na dziś nikomu, poza politycznymi ekstremistami, wzbudza demony z przeszłości, podważa i tak kruche zaufanie do elit politycznych, destabilizuje sytuację społeczno - polityczną Europy, burząc w istocie europejski ład i porządek. Stanowi zarazem dzwon i swoiste memento dla tych, którzy zamierzali ją instrumentalnie wykorzystać do realizacji swoich celów: globalistów, działających w imieniu i na rzecz wielkiego kapitału. Czas zatem na działania korygujące, poprzedzone rewizją podejścia.                         

niedziela, 17 stycznia 2016

Europę Polak musi kochać, choć nie bezkrytycznie.

         Sprokurowany i sprowokowany przez rządy Prawa i Sprawiedliwości spór z Unią Europejską, nie jest wyłącznie kwestią stosunku do demokratycznego państwa prawa i jego instytucji. To znacznie bardziej fundamentalny problem relacji, między demokracją liberalną, której ucieleśnieniem w Europie U.E, a coraz powszechniejszymi, odśrodkowymi tendencjami nacjonalistycznymi, dopuszczającymi nie tylko prymat polityki nad prawem, ale i akceptującymi rządy autorytarne w mozaice lokalnych mutacji i plasujące je - ze względu na rzekomą wyższą skuteczność i przywoływane doświadczenia historyczne - nad demokracją. 
Prawo i Sprawiedliwość, decydując się na promowanie polskiej odrębności, dołącza do coraz liczniejszego grona sceptyków i przeciwników intensyfikacji procesów budowy jedności europejskiej z tą różnicą, że formacje narodowe "Starej Europy" promując nacjonalizm, de facto i de iure, bronią swojego dotychczasowego modelu funkcjonowania państwa i poziomu życia obywateli - dodajmy wysokiego, istotnie odbiegającego od poziomu życia przeciętnego Polaka w Polsce. Europejscy sceptycy, a i w coraz większej mierze ma skutek kryzysu i braku perspektyw, szerokie grono Europejczyków ze "Starej, sytej Europy", traktują solidarność europejską i integrację, jako wyrównywanie szans ich kosztem, jako zwoisty eksport miejsc pracy i dobrobytu, do krajów członkowskich, o niższych kosztach płacy i poziomie życia. Paradoks polega na tym, że Prawo i Sprawiedliwość, zgłasza narodowe aspiracje i ich pochodne na arenie europejskiej bezrefleksyjnie, bez analizy naszego potencjału, w sytuacji, w której z uwagi na poziom zapóżnienia cywilizacyjnego i rozwojowego Polski, każdy polski rząd, w najlepiej pojętym narodowym interesie, winien plasować się w awangardzie tych państw i rządów, które dążą do podniesienia na wyższy poziom integracji europejskiej. Polską racją stanu, jest rozwój integracji europejskiej, której jesteśmy głównymi beneficjentami. Nigdy w przeszłości i z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością nigdy w przyszłości, nie otrzymamy już takich środków pomocowych jak te, które przyznała nam hojnie Unia Europejska (otwartą kwestią jest sprawa efektywności wykorzystania tychże środków).
PiS w sprawie europejskiej prezentuje najbardziej szkodliwe dla nas samych cechy polskiego charakteru naradowego: niczym nie uzasadnioną wiarę w polski mesjanizm, pozbawione podstaw przekonanie o własnym prymacie i wielkości, ortodoksyjny katolicyzm i genetyczną antyniemieckość. Ten melanż, nie tylko skłóci nas z Europą i jej liderami oraz naszymi niektórymi sąsiadami, z którymi pozostajemy w bardziej niż oczywistych relacjach przyczynowo - skutkowych i sprzężeniach zwrotnych. Aksjologia PiS-u w sprawach międzynarodowych, czyni nas krajem nieprzewidywalnym, a w rezultacie podważa zaufanie do państwa polskiego.
Dążenie do potrzebnej i zasadnej optymalizacji zasad funkcjonowania Wspólnoty, kytyczny stosunek do biurokracji brukselskiej i kosztów funkcjonowania instytucji U.E, jest zupełnie czym innym niż polityczne i doktrynalne awanturnictwo.
Globalizacja przyznała nam póki co rolę "Chin Europy". Dzięki niskim kosztom pracy, do Polski alokowano z innych krajów europejskich wiele całych branż przemysłowych (jak choćby produkcja stolarki PCV). Jak wyglądałby jednak polski rynek pracy, gdyby nie nasze członkostwo w Unii?
Immanentna Wspólnej Europie, swoboda przepływu ludzi i kapitału, wygenerowała co prawda sięgającą 3 mln, najnowszą polską emigrację, ludzi najczęściej młodych, najbardziej wykształconych, najbardziej zaradnych. To niepowetowana strata, także w wymiarze demograficznym. Co jednak owym milionom miałaby do zaproponowania Polska bez członkostwa w Unii Europejskiej?
W jakim miejscu wreszcie byłaby polska wieś, gdyby nie Wspólna Polityka Rolna, a w wymiarze jednostkowym dopłaty bezpośrednie?
Nie jesteśmy, nie byliśmy i nigdy niestety nie będziemy, z wielu powodów Szwajacarią, zatem myślenie o jej pozycji i niezależności jest fałszem i ułudą. Nie stać nas także na bytowanie między Rosją, a Unią.  Egzotyczne koncepcje mocarstwa regionalnego, między blokami, to nie wizjonerstwo, to niebezpieczna nieodpowiedzialność.
Wiedziałem - czemu dawałem wyraz niejednokrotnie i na tym blogu, że rządy Prawa i Sprawiedliwości - będą stanowić swoisty czyściec dla nas wszystkich. Nie sądziłem jednak, że wbrew zapowiedziom, rządy te będą czasem rewanżyzmu, odwetu, strategicznej głupoty. PiS miał unikalną szansę społecznie i politycznie uzasadnionej korekty polskiej rzeczywistości. Może z tej szansy jeszcze skorzystać pod warunkiem, że nie będzie szukał wrogów tam, gdzie ich nie ma, sam konsolidował opozycję wobec siebie, nie będzie dezorganizował, anarchizował i relatywizował zasad demokracji. Unia Europejska i jej instytucje, to ostatnie miejsce, w którym PiS powinien chceć się wyróżniać wedle własnych standardów.
Obecna polityka polskiego rządu wobec Unii Europejskiej nosi wszelkie znamiona rażącej niewdzięczności. Mam nadzieję, że nie doprowadzi ona - analogicznie do rozwiązań polskiego ustawodawstwa cywilnego - do możliwości odwołania darowizny, w warunkach wystąpienia rażącej niewdzięczności. Moglibyśmy stracić ponad 100 mld Euro wsparcia, w bieżącej perspektywie unijnego finansowania, co byłoby katastrofą dla polskiego budżetu, dla naszej przyszłości, której skutki przekraczają dalece jedną kadencję sejmową.
W stosunku PiS do Wspólnoty Europejskiej, potrzebne jest opamiętanie.
Trzeba też niezmiennie przypominać i pamiętać, że rządy PiS-u są wynikiem werdyktu wyborczego, a ten rezultatem politycznej niedopowiedzialności, arogancji i głupoty Platformy Obywatelskiej, rządzącej w koalicji z PSL, przez dwie kadencje w Polsce i awanturnictwa politycznego oraz niedojrzałości SLD, któremu PiS zawdzięcza większość sejmową, a w konsekwencji władzę.